Dlaczego jestem przeciwny przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej?



Wiele osób zadaje pytania o istotnie poważne powody niechęci do przystąpienia w najbliższym czasie do UE. Oto one. Z góry uprzedzam, że poruszę trudną ekonomiczną problematykę.

Osobiście jestem głęboko zaniepokojony negatywnymi skutkami przystąpienia Polski do UE na obecnym poziomie naszego rozwoju gospodarczego. Nie będę ukrywał, zajmuję się statystyką gospodarczą, ekonomią normatywną i znam skutki przystąpienia do unii celno-handlowych słabo rozwiniętych państw. Problemów jest wiele. Napiszę tu tylko o kilku. Chciałbym aby moje stanowisko było w tej kwestii jasne. Nie jestem przeciwnikiem integracji gospodarczej jako takiej, lecz jestem przeciwny integracji w obecnych warunkach.

Teoria handlu międzynarodowego i rozwoju krajów niedorozwiniętych

Studenci kojarzą sobie przede wszystkim teorię kosztów komparatywnych Ricardo. Powiada ona, że wzmożenie wymiany handlowej (np. przez niższe cła) sprawia, że obie strony wymiany czerpią dodatkowe korzyści. Taki proces na przykład zachodzi w przypadku integracji gospodarczej, np. integracji z Unią Europejską. Niestety wiedza wielu studentów na tym się kończy. Nie wiedzą oni, że teoria ta jest obarczona kilkudziesięcioma jawnymi i ukrytymi warunkami, które muszą zostać spełnione, aby zaszły korzyści, a nie straty. Jakie są więc te warunki? Otóż podstawowym warunkiem zaistnienia korzyści z integracji jest strukturalna (i często przestrzenna) zmiana produkcji (wytwórczości) w kierunku produkcji bardziej wydajnej w każdym z krajów uczestniczących w wymianie handlowej. Nazywa się to tzw. specjalizacją produkcji. Każdy kraj zaczyna produkować więcej tych dóbr, które są względnie najbardziej produktywne (wydajne).
Tak więc, pewne fabryki (lub warsztaty) zostają zlikwidowane, a na ich miejsce (czasami w innym mieście) powstają nowe fabryki, produkujące nowe towary. I tu tkwi problem! Ponieważ wraz z likwidacją zakładów, likwidowane są miejsca pracy. Czy mamy dostatecznie dużo kapitału na takie szybkie zmiany strukturalne, by zbudować nowe przedsiębiorstwa i nowe miejsca pracy? Jak będzie wyglądało to w poszczególnych regionach? Oto garść danych.
Wg opracowania GUS pt "Warunki powstania i działania przedsiębiorstw w 2002r", ok. 70% firm nie miało płynności I stopnia, a 60% płynności II stopnia. Tłumcząc to na ludzki język można powiedzieć, że polska gospodarka składa się w 60% z zbankrutowanych przedsiębiorstw, które nie mają kapitału nawet na bieżącą działalność, nie mówiąc już o zmianie profilu dzialności, wytwórczości, czy tworzeniu nowych miejsc pracy. Nie mają one także pokrycia, zabezpieczenia na kredyty. BCC szacuje, że ok. 80% mikroprzedsiębiorstw (zatrudniajacych do 9 osób) oraz małych firm (od 10 do 49 zatrudnionych) jest nie przygotwana do integracji gospodarczej, zatem po wstąpieniu do UE będzie musiało liczyć się z upadłością.
Drugie zagadnienie to geografia gospodarcza. Tak się składa, że ostatnie 14 lat, to gwałtwony rozwój głównie kilku wielkich miast w Polsce i stagnacja czy wręcz cofanie się w rozwoju reszty kraju. Dla porównania, w latach 1995-99, gdy na poziomie krajowym gospodarka rozwijała się w tempie 7% rocznie, w wymienionym okresie PKB (dochód narodowy) wzrósł o 23%, ale w woj. opolskim tylko o ok. 6% (nie w ciągu roku, ale w ciągu tych 6 lat!), natomiast w woj. mazowieckim o 47%. Oznacza to, że w woj. opolskim średnie roczne tempo rozwoju ukształtowało się poniżej 1%!.
Jakie więc będą konsekwencje przystąpienia do UE? Otóż w biednych regionach kraju o niskim tempie rozwoju (blisko 3/4 ludności kraju), nastąpi nasilenie likwidacji zakładów pracy i wzrost bezrobocia, natomiast dzięki inwestycjom zagranicznym (i częściowo krajowym) nowe zakłady powstawać będą w kilku nielicznych miastach (Warszawa, Trójmiasto, Wrocław, Poznań, Kraków, Łódź, Katowice). Rozpatrując sprawę na wielkościach zagregowanych wszystko będzie wyglądało dobrze, tj. kraj będzie się we wskaźnikach "rozwijał" tylko, że z tego rozwoju będzie wyłączone blisko 3/4 ludności!
O wiele pełniej te problemy zostały opisane przez noblistów, którzy zajmowali się zagadnieniami rozwoju krajów zacofanych (G.Myrdal, W.A.Lewis, T.Schultz) a także inni, jak R.Frish, J.Tinbergen, B. Ohlin, J. Meade. Wszyscy oni, mimo że zwolennicy integracji (a niektórzy twórcy teorii integracji gospodarczej) przestrzegali jednocześnie przed wchodzeniem w duże struktury gospodarcze krajów zacofanych, ponieważ - jak dowodzili - korzyści gospodarcze są wielokrotnie niższe od zjawisk negatywnych, które dotykają większą część społeczeństwa nie tylko w warstwie ekonomicznej, ale kulturalnej, zdrowotnej, oświatowej i innych.

Praca na "Zachodzie"

Niemal wszyscy badacze (włącznie ze mną) są zgodni, iż w pierwszym okresie, tzn. w średnim horyzoncie czasowym (w pierwszej dekadzie po wstąpieniu do UE) bezrobocie w kraju może wzrosnąć o dalsze 2-3 miliony osób i osiągnąć 50% ogółu pracowników najemnych. Niestety, informacje o tym są rozpowszechniane tylko na sympozjach, konferencjach i praktycznie w ogóle nie dostają się do prasy powszechnej. Oto fragment dziennika Polskiej Agencji Prasowej: (Dziennik PAP nr 1079 z dnia 06.09.2002)
"W pierwszych latach po wejściu Polski do Unii Europejskiej nastąpi prawdopodobnie osłabienie polskiego wzrostu gospodarczego, a gospodarka odczuje korzyści dopiero po kilku latach - uważa Jan Krzysztof Bielecki, dyrektor wykonawczy w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju."
Stąd też magowie od propagandy prounijnej wpadli na pomysł, by oczarować Polaków możliwością pracy w Unii. Niestety, nikt z nich jednocześnie nie raczył powiedzieć, jakich pracowników Unia potrzebuje i kto tam może zostać zatrudniony.
Po pierwsze, UE od blisko 15 lat sama boryka się z wysokim bezrobociem. Chętnie widziałaby pracowników wysoko wykwalifikowanych, głównie kadrę naukową, techniczną. Wszyscy pamiętamy, jakie oferty pracy zaproponowali Niemcy (informatycy), Holandia (pielęgniarki z wyższym wykształceniem). Poszukiwani są specjaliści najwyższego stopnia bądź osoby do tymczasowych niskopłatnych prac fizycznych typu mycie okien, zamiatanie ulic, zbieranie płodów rolnych w sadzie, które co prawda nam wydają się atrakcyjne pod względem płacy, lecz nie mogą stanowić sposobu na ustabilizowane życie osobiste i rodzinne. Wreszcie nie mniej ważny warunek, by wyjechać na Zachód pracować, trzeba oprócz wykształcenia mieć ku temu możliwości rodzinne, finansowe. Tak się akurat składa, że nasza ludność (z przyczyn obiektywnych) jest niemobilna (vide pracownicy byłych PGR) i nie będzie mogła skorzystać z dobrodziejstw pracy w UE. Przynajmniej w swej większości.

I jeszcze jeden wątek. Zarówno G.Myrdal jak i W.A.Lewis przestrzegali przed skutkami bezmyślnej integracji, otwarcia się gospodarek krajów zacofanych na handel światowy i iwnestycje zagraniczne. Przestrzegają oni przed niekorzystnym terms of trade, nieproporocjonalnym do potrzeb napływem potrzebnej tym krajom i możliwej do adaptowania myśli technicznej, przy równoczesnym odpływie wysoko kwalifikowanej siły roboczej. W efekcie eksport krajów nierozwiniętych zaczyna się opierać na 1-3 grupach towarów, głównie surowcach lub półfabrykatach, co powodouje, że przy spadku koniunktury w krajach odbiorcach następuje gwałtowny spadek przychodów z eksprotu i minimalizacja importu, gwałtowny odpływ kapitału inwestycyjnego i spekulacyjnego, a w efekcie krach gospodarczy podobny do tego w Argentynie, a więc i dalsza utrata miejsc pracy oraz środków do życia. Jest to tzw. zjawisko importu kryzysów do krajów nierozwiniętych.

Fundusze strukturalne i "pomoc" unijna.

Przykro mi to pisać, ale wiara, że jakieś pieniądze spadną nam z UE (czyt. z "nieba") jest niezwykle naiwna. Pamiętajmy o tym, że olbrzymia większość tych środków fianansowych (i rzeczowych) jest przyznawana na zasadzie zwrotu poniesionych nakładów. A więc, najpierw SAMI musimy zrealizować inwestycję, znajdując na to WŁASNE pieniądze W PEŁNEJ WYSOKOŚCI, a dopiero po roku lub dwóch, gdy zostaną spełnione wszystkie wymogi proceduralne (zgodność z dyrektywami) i inwestycja będzie zgodna z polityką gospodarczą UE, wtedy MOŻEMY (ale nie musimy) otrzymać zwrot poniesionych nakładów do wysokości nawet 80%. Składka natomiast jest obligatoryjna.

Odnośnie poziomu Hiszpanii i Grecji.

Sytuacja tych krajów, gdy wstępowały do UE (wtedy EWG) była diametralnie odmienna od naszej. Przede wszystkim kraje te cechował o wiele mniejszy dystans w rozwoju gospodarczo-społecznym, niż to ma miejsce w przypadku Polski. O ile dobrze pamiętam, Irlandia (inny "biedny" kraj), gdy wstępowała do U.E. jej Produkt Krajowy Brutto stanowił 70% średniej unijnej (wtedy EWG), a więc Irlandia należała już wtedy do do najbardziej rozwiniętych krajów świata. Podobnie było z Hiszpanią, Grecją i Portugalią. Szerzej zagadnienie porównywania rozwoju społeczno-gospodarczego omówiłem w pracy "Dlaczego Zachód jest bogaty a Polska biedna?"
Co do skutków, otóż zależą one właśnie od poziomu rozwoju w chwili przystąpienia. Hiszpania, mimo że znacznie bogatsza przez ładnych parę lat borykała się z wysokim bo 20% bezrobociem. Udało im się je obniżyć głównie dzięki działaniom podjętym mimo uczestnictwa w UE, a nie dzięki niej.
Tuż przed świętami wielkanocnymi, w ostatni piątek, TVP1 wyemitowała film dokumentalny o Grecji w UE. Dokument ten przedstawiał sytuację Grecji, co zyskała, co straciła, co się udało, a co zakończyło się fiaskiem. Niestety film pojawił się na antenie po godzinie 14, a więc w czasie gdy większość była w pracy bądź zajęta przygotowaniami świątecznymi. Ja akurat mogłem wyjść z pracy wcześniej i przypadkiem natknąłem się na ten program. Rzecz w tym, że obraz, który wyłonił się z tego reportażu kompletnie nie przystawał do filmików reklamowych propagujących nasze wejscie do UE. Przykład z tego filmu. Parę lat temu (bodaj w 1998r) Grecję nękała niespotykana fala upałów. Spowodowała ona w biednych rejonach kraju pożar, który strwawił doszczętnie kilkaset tysięcy hektarów upraw, sadów, domostw. Rząd grecki chcąc częściowo wspomóc ludność w tym katakliźmie wypłacił bardzo skromne rekompensaty. Unia Europejska, a ściślej jej urzędnicy, zareagowała w ten sposób, że nałożyła karę za "nielegalną pomoc" producentom! Nałożyła karę dwukrotnie. Niech ten przykład będzie nauczką dla tych, którzy wierzą naiwnie w prometejskość UE.

Jeśli nie Unia to co? Czyli alternatywy.

Obecnie nie jesteśmy w UE i jakoś krzyków o cofaniu się w rozwoju nie słychać. Chcąc jednak poważnie odpowiedzieć na to pytanie napiszę tak.
Nie dziwię się ludziom, że nie widzą pomyślnej przyszłości w Polsce w obecnym kształcie gospodarczym i ustrojowym, bo ja też jej nie widzę. Polsce potrzebne są głębokie zmiany ustrojowe. W jakim kierunku? Choćby w takim, jake zarysowali przywołani już przeze mnie nobliści. Proszę sobie wyobrazić, że wielu z nich np. Samuelson, Leontief, Frish, Tinbergen pracowało w krajowych Centralnych Urzędach Planowania. Dziwnie? Zapewne dla wielu tak, ponieważ od 14 lat jesteśmy zatruwani propagandą, iż tylko "wolny rynek" jest receptą. Niestety niewielu wie, że ten "wolny liberalny rynek" to tylko koncepcja teoretyczna, której próby wdrożenia spaliły na panewce w ponad 100 krajach, doprowadzając je do ruiny (proszę zajrzeć na strony www.attac.pl) Wszystkie kapitalistyczne kraje przodujące po II wojnie światowej rozwijały się w oparciu o gospodarkę planową. Zdaję sobie sprawę, że dziś to dziwnie i przykro brzmi, ale to jest prawda. Te istytucje palnujące (zwane ogólnie think tank lub think factory) zajmowały się planowaniem i realizowaniem rozwoju społeczno-gospodarczego poszczególnych regionów kraju (m.in. stąd "wynaleziona" teoria przepływów międzygałęziowych i międzyregionalnych przez Leontiefa, który pracował w ...... USA). Przy czym planowanie to było indykatywne, parametryczne oparte o system cen rynkowych i dominującą własność prywatną. Państwowe inwestycje realizowano tam, gdzie tzw. "rynek" nie dawał sobie rady. W Polsce planowanie było mieszane dyrektywno-parametryczne i oparte o ceny wyznaczone z planu dla dużygo obszaru gospodarki narodowej. To, co jest istotne to fakt, że wspólne gospodarcze przedsięwzięcia rządowe bądź samorządowe pozwalają na wyciągnięcie biednych regionów z nędzy w sytuacji gdy zawodzi rynek. Wolny rynek zawodzi wtedy, gdy nie ma prywatnych źródeł oszczędności, z których można by tworzyć przedsiębiorstwa i miejsca pracy, a biedny rynek konsumencki i tzw. proces kumulatywny (znany publicznie bardziej pod hasłem dziedziczenia biedy) zniechęca inwestorów zewnętrznych. Mówiąc jeszcze jaśniej, tam gdzie nie ma obrotu pieniądza nie ma możliwości tworzenia dochodu, oszczędności, miejsc pracy przez prywatnych przedsiębiorców (np. wioski PGR), tam jest miejsce na planowe działanie. W Polsce od 1989r zaprzestano jakiegokoliek planowania w wszelkich dziedzinach, choćby w służbie zdrowia i systemie drogowym. Efekty tego widzimy gołym okiem. Kończąc ten wątek dodam, że planowanie ogólnogospodarcze jest stosowane do dziś nawet w USA (choćby publikowane są w rocznikach tzw. tablice przepływów międzygałęziowych i tablice współczynników technologicznych używane do planowania centralnego i regionalnego, ostatnio widziałem je w roczniku na rok 2001).

Dlaczego planowanie a nie wolny rynek i UE?

To co nakreśliłem powyżej to bardzo ogólny schemat ustroju gospodarczego. Mógłbym podać wiele innych szczegółowych i co ważne skutecznych, sprawdzonych metod przezwyciężania trudności w poszczególnych obszarach, np. niecierpiacy zwłoki problem ogromnych zatorów płatniczych i wyłudzeń zarówno towarów, jak i wynagrodzeń przez nieuczciwych przedsiębiorców (dodam, że nie chodzi tu o wzmocnienie wymiaru sprawidliwości). Niestety wszystkie te działania wybiegają poza zaściankową wizję neoliberalną, nakreśloną w pracach Hayeka i Friedmana. Wejście do UE hamuje wszelkie racjonalne decyzje pozostawiając biedne regiony kraju samemu sobie, ponieważ prawo unijne w imię ochrony wolnej konkurencji i rynku nie zezwala angażować się ani państwu, ani samorządom w jakąkolwiek działalność gospodarczą. Zatem przystąpienie do Unii Europejskiej ucina nam możliwości sprawnego działania i rozwoju akurat w tych regionach, gdzie ten rozwój jest najbardziej pożądany. Jeśli kogoś trapią wątpliwości, czy nie usiłuję tutaj propagować przestarzałych teoryjek, odsyłam do literatury zachodniej oraz praktyki krajów szybko rozwijających się (tempo 8-10% / rok). Niech nam świeci przykładem Malezja, która od 20 lat rozwija się w gospodarce mieszanej, o włansności prywatno-publicznej, planowej z mechanizmem rynkowym. W odróżnieniu od nas, tam wzrost i rozwój gospodarczy przekłada się na dochody wszystkich grup społecznych, co dla mnie jest wyrazem wysokiej sprawności ich modelu gospodarczego (w Polsce mimo wzrostu dochodu narodowego nie przekłada się on na życie większości ludzi).

Nie jestem w stanie poruszyć wszystkich wątków związanych z integracją europejską, stąd też ograniczony w formie i zawartości felieton. Jestem świadom, że nie każdy ma wiedzę z zakresu ekonomii i nie każdy ma czas na weryfikację danych, nawet gdy takową niezbędną wiedzę posiada. Chciałbym tym tekstem uczulić na pewne zagadnienia oraz nakłonić do sięgnięcia do literatury z zakresu integracji gospodarczej, lecz nie tej pisanej z pozycji propagandy unijnej, ale tej prezentującej dorobek współczesnej myśli ekonomicznej. Nazwiska uczciwych i rzetelnych badaczy wymieniłem w tekście.