Manipulacja i indoktrynacja młodzieży szkolnej lat 90.
 
"Każdy błąd musi wcześniej czy później wyrządzić szkody i to tym większe, im sam był większy. Za błąd indywidualny musi odpokutować człowiek indywidualny, za wspólny błąd musi wspólnie pokutować cały naród. Dlatego wciąż trzeba powtarzać, że każdy błąd, gdziekolwiek się go dojrzy, musi być piętnowany i zwalczany jak wróg ludzkości, nie powinno być błędów uprzywilejowanych i sankcjonowanych.

Arthur Schopenhauer

Spis treści

Słowo wyjaśnienia

Poniższa analiza pierwotnie stanowiła jeden z rozdziałów większego opracowania pt. "Polska Rzeczpospolita Ludowa na tle II i III RP". Jednakże charakter i waga problematyki skłoniły mnie do wyodrębnienia samodzielnej całości. Treść została napisana niemal w całości od nowa, uzupełniona o istotne wątki, które z uwagi na nałożone ograniczenia objętości wcześniej nie mogły zostać zamieszczone.

Zadaniem tej analizy jest ukazanie, jak dzisiaj kształtuje się mentalność młodych ludzi, w jaki sposób prezentuje więdzę o PRL na lekcjach historii. Przez ponad cztery dziesięciolecia Polski Ludowej młodzież była poddawana ideologizacji i manipulacji. Jej stopień był różny w kolejnych okresach; najsilniejszy w okresie stalinowskim, wyraźnie słabszy w latach 60, znakomicie zmniejszony w latach 70, i najsłabszy w ostatniej dekadzie starego ustroju. Po 1989r wszystko miało się zmienić. Czy tak się stało? Przemiany faktycznie miały miejsce, lecz wadliwe i kłamliwe metody nauczania zmieniły jedynie swój sztandar; z partii robotniczej na obóz partii solidarnościowych. Należałoby głośno zapytać, dlaczego nowomowa zadomowiła się w podręcznikach wolnej Polski? Niestety, ta kwestia nie jest przedmiotem niniejszej analizy. Rozważania zostały ograniczone głównie do demistyfikacji pewnych aspektów nauczania o PRL.

Do zobrazowania zagadnienia wybrałem dwa, w tej chwili już nieco starsze, podręczniki z pierwszej połowy lat 90-tych. Cechą, która zadecydowała o ich wyborze jest ich względna "łagodność" - są one bardziej stonowane i wyważone, niż opracowania współczesne. Pierwszy z nich - "wyważony" napisany przez pana Romana Tusiewicza, to "HISTORIA 4, Polska współczesna 1944-1989, Podręcznik do klasy IV liceum ogólnokształcącego", Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, wydany w 1993r, dalej w tekście jest oznaczony jako [Tusiewicz]. Liczba po kropce wskazuje na numer strony, z której zaczerpnięty został cytat. Drugi z nich - bardziej emocjonalny - jest autorstwa pana Witolda Pronobisa, pt "Polska i świat w XX wieku", wydawnictwa Editions Spotkania, wydany w Warszawie również w 1993r. Dodam, że ten drugi ma następujący nadruk "podręcznik zalecany przez MEN". W tekście jest oznaczony jako [Pronobis].

Analiza ma jednolitą formę. Najpierw jest prezentowany cytat lub hasło, a następnie omówienie.

Do każdego rozdziału można dostać, klikając w odpowiedni rozdział w spisie treści.

Czym jest nowomowa i sofizmat

Znakomitą ilustracją nowomowy są podręczniki dla zawodowych amerykańskich polityków. Główne jej cechy, a także sam termin pochodzą z powieści Orwella pt."Rok 1984".
Nowomowa jest genialnym, bo utajonym narzędziem przemiany ludzkiej świadomości. Zjawisko to polega na tym, że opisywane zdarzenia, fakty (także te historyczne) są oceniane w warstwie językowej poprzez nadanie słowom odpowiedniego zabarwienia emocjonalnego. Użyty wyraz wartościuje opisywany przedmiot lub zjawisko w oparciu o określoną ideologię. Na przykład w sojcalizmie pozytywnie określano rewolucję, rząd, Armię Ludową, natomiast negatywnie opozycję Armię Krajową, WiN itd. Z kolei w USA socjalista czy komunista był przedstawiany jako ucieleśnienie wszelkiego zła.
Drugim zabiegiem było mówienie o stanach pożądanych tak, jakby były one rzeczywistością. Tworzono fikcyjną rzeczywistość w umyśle odbiorcy propagandy. Jednocześnie unikano sformułowań negatywnych opisujących istniejący stan faktyczny - prawdziwą rzeczywistość, np. biedę. W ten sposób odwracano uwagę od trudnych i stawiających w niekorzystnym świetle faktów. Słowom nadawano nowe znaczenia, tak że panował wszechogarniający zamęt i kłamstwo.

Z kolei sofizmat [Słownik] to rozumowanie pozornie poprawne, lecz zawierające rozmyślnie utajone błędy logiczne, jest to tzw. fałszywy dowód, wykręt, wybieg, świadome dowodzenie nieprawdy. Jest wiele rozmaitych sofizmatów. Przede wszystkim polegają one na odwróceniu uwagi obserwatorów i oponentów od zasadniczego wątku dyskusji, rozmyciu niewygodnych faktów. Są takie, które polegają na wytykaniu braków dyskutanta, wręcz obrażaniu, jeszcze inne odwołują się do emocji, rozumu ("Bądźmy rozsądni", "Nie dajmy się zwariować") czy jak w przypadku sofizmatu ostatecznego ("ultimate fallacy") - wnioski zostają odrzucone na przekór materiałowi dowodowemu ("choćby to była święta prawda, to ja i tak będą sądził inaczej"). Z sofizmatem wiąże się bezpośrednio erystyka, a więc dowodzenie własnych tez oraz obalanie tezy przeciwnika wszelkimi sposobami, także niezgodnymi z logiką, faktami i etyką.




Stosunki państwo - Kościół

"komunizm walczył z Kosciołem forsując światopogląd naukowy"[Tusiewicz]

Zagadnienie jest bardzo złożone i można by na ten temat zapewne napisać pracę doktorską. Pierwsza sprawa to "walka z Kościołem".
Środowiska socjalistów i katolików rzeczywiście były i są nadal spolaryzowane, nastawione przeciwko sobie. To nastawienie sięga XIXw. Gdy socjaliści wystąpili przeciwko formom własności z procentu, sprzeciwł się temu papież, tym samym stawiając się w jednym rzędzie z znienawidzonymi kapitalistami. W tym momencie musiało dojść do antagonizacji obu środowisk. Niestety, ten nieszczęsny bagaż wnieśli ze sobą w nowy ustrój zarówno socjaliści sprawujący władzę, jak i hierarchowie kościelni. W pewnym okresie faktycznie władze konkurowały o "rząd dusz" z Kościołami. Czy jednak była to walka? Wydawanie rocznie ponad 700 pozwoleń na budowę świątyń, organizowanie nauczania religii w szkołach, duszpasterstwo w wojsku, msze i nabożeństwa transmitowane w radiu, wydawanie prasy katolickiej, funkcjonowanie stowarzyszeń (np., Soldalicja Mariańska), prowadzenie akcji charytatywnych (np. Caritas), prowadzenie szkół, przedszkoli, reaktywowanie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, oto tylko niektóre przejawy stosunku władz państwowych do Kościoła Katolickiego. Czy te wszystkie wymienione fakty są świadectwem niszczenia Kościoła? Hierarchia Kościoła Rzymskokatolickiego zawsze miała pragnienie władzy, stąd w systemie monowładzy partii musiało budzić to niepokój. Konsekwencją tego były działania służb specjalnych, które starały się śledzić poczynania kapłanów, a także przenikać środowiska kościelne.
Warto w tym miejscu przytoczyć fakt inwigilowania przez rządowe instytucje USA tych wspólnot i kościołów chrześcijańskich, które mogłyby stanowić potencjalne zagrożenie dla ładu politycznego i gospodarczego.
Określanie walką nauczania w oparciu o światopogląd naukowy jest przesadą. Wszystkie państwa świata (może poza islamskimi) nauczają to, co prezentuje dziś nauka. Dlaczego więc ten fakt uznaje się za walkę tylko w przypadku socjalizmu?
W obecnych czasach wykpiwanie i drwienie z religii, wartości niesionych przez wiarę nie zna granic. I to wszystko się dzieje w majestacie demokracji, pluralizmu i tolerancji.

"Kościół katolicki był pod koniec 1945r (...) organizacją pozbawioną aspiracji politycznych. (...) Kościół nie zamierzał angażować się w życie polityczne."[Tusiewicz.65]

Czytając wypowiedzi prawicowych historyków odnoszę czasami wrażenie, że ci ludzie żyją w zupełnie innym świecie - świecie, w którym panują inne stosunki społeczne, inne zasady, prawa, inna była przeszłość. Takie sformułowanie w ustach historyka podważa jego kompetencje naukowe. Każdy, kto zna choć odrobinę historii chrześcijaństwa wie, że od czasów papieża Grzegorza Wielkiego (VI w.) Kościół Rzymskokatolicki walczy o wpływy, pieniądze i władzę. Swoje apogeum walka osiągnęła w czasie tzw. cezaropapizmu, czyli zwierzchnictwa papiestwa nad władzą świecką w całym świecie (X w.) Kościół polski nigdy nie stronił od polityki i nie czyni tego dzisiaj. W okresie międzywojennym powołano do życia Akcję Katolicką - ciało polityczne, którego celem było wpowadzenie prawodawstwa kościelnego do prawodawstwa państwowego oraz umocnienie wpływów władczych hierarchii kościelnej w państwie. Kościół wspierał także aktywnie partie polityczne, prowadził agitację. W okresie II RP wspierał partie chadeckie i endeckie, które po roku 1934 w swych programach miały hasła antysemickie. Przed wydaniem papieskiego zakazu czynnego uczestnictwa w życiu politycznym duchownych, wielu księży katolickich zasiadało w ławach poselskich II RP. Dziś nie ma chyba żadnej uroczystości państwowej, która mogłaby odbyć się bez udziału księży. Niemal w każdej homilii można usłyszeć płomienne mowy polityczne.

"Kolejnym posunięciem władz państwowych osłabiającym Kościół katolicki było nowe prawo małżeńskie, wprowadzające śluby cywilne i dopuszczające rozwody" [Tusiewicz.66]

O ile mi wiadomo, wspócześnie wszystkie kraje świata chrześcijańskiego przewidują śluby cywilne. Ciągnąc dalej tok rozumowania Tusiewicza trzeba by stwierdzić, że dziś cały świat działa na szkodę Kościoła Rzymskokatolickiego. Godzi się przypomnieć, że kościelną ceremonię ślubną i tekst przysięgi wprowadzono dopiero w XVIw. w reakcji na podobne działania protestantów. Wcześniej ksiądz udzielał tylko błogosławieństwa, natomiast sam akt zaślubin odbywał się w rodzinie, a uprawomocnienie przed urzędnikiem państwowym. Tak było w starożytnym Rzymie i tak było w nowo powstałych państwach narodowych w Europie. Ślub mógł zostać zawarty nawet na spacerze. Z powodu szerzącej się bigamii oraz wypierania się mężczyzn w połowie XVI w. protestanci wprowadzili ceremonią oraz konieczność uzyskania zgody na ślub od głowy średniowiecznej familii. W ślad za tym tak samo postąpił Kościół Rzymskokatolicki. Jeżeli chodzi o rozwody, to Kościół Katolicki ich nie uznaje, lecz dysponuje zapisem o "niebyciu" czyli nieważności małżeństwa. Małżeństwo, nawet ze starzem 30-letnim, może zostać uznane za nieważne - czyli "nigdy nie istniejące".

zerwanie konkordatu "represją wymierzoną w Watykan" [Tusiewicz.66]

Konkordat podpisany przed wojną dawał, moim zdaniem, nieuzasadnione korzyści i przywileje Kościołowi Rzymskokatolickiemu. Był bardzo niekorzystny dla państwa w wymiarze finansowym i politycznym. Na przykład, zakładał wypłaty rekompensat na rzecz Kościoła za mienie utracone w trakcie zaborów! Z kolei na apanaże dla księży z budżetu państwa rocznie przeznaczano ok. 20 mln zł. Jeśli przyrównamy to do dobrze opłacanych górników, którzy tygodniowo przeciętnie otrzymywali 38 zł, to kwota ta jest ogromna. Uwzględniając poziom dochodu narodowego i infalcję, dziś kwota ta miałaby wartość ok. 1,8 miliarda nowych złotych! Jak pisałem wcześniej, Watykan wydał dekret papieski potępiający socjalizm i zabraniający wszelkiej współpracy katolikom z socjalistami. W świetle nowego ustroju było to formalne wystąpienie przeciwko ustrojowi i państwowości Polski. Trzeci aspekt tej sprawy przedstawia się następująco. Watykan sprzymierzył się wcześniej z państwami faszystowskimi podpisując konkordaty z Włochami i Niemcami. W świetle okropieństw II wojny światowej oraz doświadczeń okresu międzywojennego konkordat nie był kojarzony pozytywnie.
Nie tak całkiem dawno na podstawie nowo zawartego konkordatu, episkopat zażądał wyłączenia struktur kościelnych i działalności księży spod jurysdykcji państwowej [FiM]

"Obchodom kościelnym towarzyszyły kontrobchody Tysiąclecia Państwa Polskiego" [Tusiewicz.205]

Użyte słowo "kontrobchody" sugeruje, iż władze państwowe zorganizowały święto w celu zaszkodzenia Kościołowi. Chrzest Polski jest uznawany za początek naszej państwowości, gdyż dopiero wtedy zostaliśmy uznani w Europie za lud posiadający prawo do ziemi i egzystencji, choć początki naszego państwa nikną gdzieś w I tysiącleciu. Trzeba pamiętać, że w tamtym okresie księstwa, które nie przyjęły chrześcijaństwa, nie były uznane politycznie przez Watykan (będący faktyczną władzą światową). Były narażone na plądrowanie i najazdy ze strony wspólnoty krajów chrześcijańskich.

Kultura i nauka

"szeroko rozumiana sfera kulturalna (nauka, sztuka, wychowanie młodego pokolenia) została podporządkowana ideologii i partii komunistycznej" [Tusiewicz.90]

O ile pierwsze 10 lat PRL faktycznie wpisuje się niechlubnie, to nie można tego stwierdzenia odnieść do okresu postalinowskiego. Była cenzura, było propagowanie elementów ustrojowych przez sztukę i podręczniki, lecz tego typu zachowania spotykamy w czasach nam współczesnych. Elementy systemu propagandy i cenzury odnajdziemy w ojczyźnie "wolności" - USA. Wiadomo, że stosują ją CNN, ABN, CBS oraz wielkie koncerny prasowe. Na przykład, w przpadku tej pierwszej stacji, na jej listach dyskusyjnych zakazane jest słowo "Indymedia" (światowe stowarzyszenie niezależnych dziennikarzy). Próba jego wpisania kończy się usunięciem z listy, a ponowny dostęp zostaje zablokowany. Portale internetowe, np. Google nie indeksują stron "zakazanych", np. traktujących o chrześcijaństwie w sposób ściśle doktrynalny, polemizujących z innymi religiami.
Każde nauczanie jest w jakimś stopniu podporządkowane dominującej ideologii. W Stanach Zjednoczonych (i Polsce również) obecnie jedynie uprawnionym nurtem w ekonomii jest liberalizm friedmanowski. Studenci stykają się uwielbieniem graniczącym z dewocją dla tego nurtu, natomiast odmienne prądy ekonomiczne są albo na uboczu nauczania, albo poddawane sofizmatycznej krytyce. Nauki biologiczne i spoleczne w calości tylko i wyłącznie opierają się na teorii ewolucji. Ten sam trend dotyczy pracy naukowej. Naukowcy, którzy próbowali nauczać o kreacjonizmie bądź zajmować się badaniem i leczeniem homoseksualizmu byli i są usuwani z uczelni. Nauczanie religijne w szkołach publicznych (USA) jest zakazane. W Polsce międzywojennej nauczanie było podporządkowane ideologii tej formacji politycznej, którą wspierał Kościół Rzymskokatolicki. Oto piosenka nauczana w gimnazjum księży Marianów [Stan]
 
Marszałek Śmigły-Rydz,
Nasz drogi, dzielny wódz,
Gdy każe, pójdziem z nim
Najeźdźców tłuc.
Nikt nam nie zrobi nic,
Nikt nam nie weźmie nic,
Bo z nami Śmigły, Śmigły,
Śmigły-Rydz!

 
PRL nie był w tym względzie wyjątkiem. Kontynuował tradycję Polski przedwojennej, zmieniając treść i dodając szereg własnych elementów. Jak już wspominałem, stopień indoktrynacji kształował się różnie w poszczególnych okresach. W drugiej połowie lat 70-ych była ona marginalna. Jako ciekawostkę podam, iż obecnie pewne środowiska katolickie nauczają, że inkwizycja skazała na śmierć tylko kilkanaście osób, a reszta to jest wymysł protestantów. Jakby na to nie patrzeć, to też jest forma indoktrynacji.

"marksizm podstawą wszelkiej wiedzy"[Tusiewicz.91]

Prace Marksa obejmowały swą tematyką wiele dziedzin życia. Ponieważ koncepcje teoretyczne Marksa były podstawą ustroju gospodarczego, stąd w okresie socjalizmu często odnoszono się do jego wypowiedzi w pracach naukowych, referatach, publikacjach, książkach, artykułach prasowych. Najsilniejszy wpływ odnajdziemy w pracach socjologów, ekonomistów, w tym historyków ekonomii. Duże nasycenie socjalizmem i staliniezmem odnajdziemy w literaturze i sztuce pochodzącej z okresu, gdy żył Stalin. Stopień nasycenia marksizmem w całej nauce był silnie żróżnicowany i zależny od okresu. W okresie późniejszym nauki ścisłe i ogromna większość humanistycznych były praktycznie wolne od tych treści. Sam posiadam książki psychologiczne, w których nie znajdziemy ani jednego wątku nawiązującego do Marksa.
Można postawić pytanie, czy tylko komunizm tak ideologizuje wiedzę? Bynajmniej nie. We wszystkich współczesnych naukach obowiązują swoiste dogmaty. Jak wcześniej wspomniałem, największe triumfy święci teoria ewolucji, choć w wielu częściach niespójna, dziś jest przedmiotem kultu w biologii, socjologii, liberalnej ekonomii, a ostatnio także w psychologii. Podobnie sprawa przedstawia się z ekonomią. Dziś "jedynie słuszną" teorią ekonomiczną jest friedmanizm, choć szeroko krytykowany na gruncie teoretycznym i statystycznym przez niezależnych ekonomistów (ogromna niezgodność teorii z rzeczywistością).

"Po Marcu zmuszono do emigracji pewną grupę uczonych, natomiast otworzyły się możliwości awansu dla ambitnych i «ideowo słusznych» miernot."[Tusiewicz.224]

Pierwsza część cytatu przedstawia niestety smutną prawdę. Rzeczywiście, z powodów politycznych zmuszono pewne grupy ludzi do opuszczenia kraju. Zdarzenie miało też wydźwięk na innych płaszczyznach, bowiem kraj opuściły głównie osoby o żydowskim rodowodzie. Przy czym, należy wspomnieć, że przymus urzędniczy dotyczył jedynie nielicznych. Główna fala emigracyjna wynikała z wytworzenia specyficznej atmosfery nagonki. Sytuacja była bardzo złożona i miała swe powiązania z wydarzeniami na arenie międzynarodowej. W tych latach wybuchła wojna między Izraelem, a państwami arabskimi. Tak się złożyło, że obóz krajów NATO z USA na czele, był powiązany z Izraelem i stanął po jego stronie. Z kolei ZSRR był kulturowo powiązany z państwami islamskimi, a więc i arabskimi. Ponieważ przynależeliśmy do obozu krajów socjalistycznych, więc i na nas położył się cień tego międzynarodowego konfliktu.

Na przykładzie wywodu pana Tusiewicza możemy zobaczyć, jak umiejętnie stosuje się argumenty sofizmatyczne, zmienia się znaczenie słów. Ambicję skojarzono z miernotą. Dalej wskazano, że awans był możliwy tylko dla określonej postawy ideologicznej. Jako tło niech posłuży obraz dzisiejszej Polski, w której karierę na uczelni może zrobić tylko ekonomista o orientacji neoliberalnej. Nie bez znaczenia jest także przynależność do jedynie słusznych i moralnych formacji politycznych, jak AWS, ZCHN itd. Osoby o innych zapatrywaniach mają nikłe szanse zatrudnienia w istytutach badawczych, uczelniach wyższych. Sytuacja więc się powtarza, lecz to co w PRL było tylko epizodem, krótkotrwałą reakcją na zdarzenia, w III Rzeczpospolitej jest trwałym fundamentem ustrojowym. Należy pamiętać, że w okresie Polski międzywojennej to właśnie partie socjalistyczne i komunistyczne objęły swą pieczą ludność żydowską. To właśnie w okresie PRL ludności żydowskiej oraz robotniczej udostępniono szeroki dostęp do nauki, do stanowisk partyjnych, urzędniczych, czy władz. Te fakty spowodowały ukształtowanie się stereotypu "żydokomuny" w środowiskach prawicowych narodowców.

N.S.Z.Z. "Solidarność"

Postulaty MKSu z 17 sierpnia 1980 - walka o demokratyczny "kapitalizm, normalną gospodarkę" [Tusiewicz]

Dziś często z ust polityków AWS słyszymy, że przemiany które się dokonały są tym, o co walczyli Polacy w 1980r. Rzekomo walczono o kapitalistyczną gospodarkę. Tymczasem postulaty z 1980 roku przedstawiają inny obraz. Oto kilka z nich:

Postulat sierpniowy nr.9 - "Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza" [Tusiewicz.294]

"14. Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 50 lat, a dla mężczyzn do 55 lat. " [Tusiewicz.295]
"21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy." [Tusiewicz.295]

Z postulatów na I Zjeździe Solidarności warto wspomnieć:

"Z reformą gospodarczą łączy się niebezpieczeństwo dużych nierówności płacowych i socjalnych między zakładami pracy i między regionami. Musimy stworzyć warunki dla ich łagodzenia." [Stan]

"Konieczna jest reforma systemu płac, gwarantująca każdemu godziwy zarobek i równe wynagrodzenie za pracę o równej wartości. W warunkach reformy gospodarczej oznaczać to powinno, że państwo, w porozumieniu ze związkami zawodowymi, ustali poziom płac gwarantowanych, jednolity dla całego kraju, w przekroju poszczególnych zawodów i stanowisk, niezależny od wyników gospodarczych przedsiębiorstw" [Stan]
 
Gdy przyjrzymy się tym zapisom to trudno tu doszukać się logiki kapitalistycznej. Postulaty są na wskroś socjalistyczne, zwłaszcza ostatni. Wmawianie młodzieży, że postulaty Solidarności dotyczyły wprowadzenia kapitalizmu jest szczytem bezczelności.

"I Zjazd Solidarności - opowiedzenie się za radykalnymi reformami gospodarczymi wymagającymi wyrzeczeń" [Tusiewicz.308]

Czy rzeczywiście władzom Solidarności zależało na poprawie sytuacji gospodarczej poprzez reformy czy może odsunięcie socjalistów od władzy i przejęcie jej sterów? Gdyby priorytetem były reformy, moglibyśmy się spodziewać głębokiego zaangażowania w dialog z rządem oraz wyciszania konfliktów społecznych, które paraliżowały życie kraju. A jak wyglądała praktyka dnia codziennego?

"Wielokrotnie to, co wydawało się uzgodnione, ponownie stawało się przedmiotem kontrowersji. Minister finansów Marian Krzak omawiał z "KK Solidarności" wykaz cen wolnych. Przez kilka dni argumentował: skoro już wynegocjowano, że ceny warzyw i owoców nie będą objęte kontrolą państwa, to tym samym ceny ich przetworów również powinny być kształtowane przez rynek. Osiągnięto wreszcie consensus. Radość nie trwała długo. Tej samej nocy Bogdan Lis telefonicznie wycofał zgodę. To byłoby zbyt drastyczne obciążenie budżetu gospodarstw domowych."[Stan]

"Jeszcze większy zawód spotkał wicepremiera Obodowskiego. Przedstawił on Andrzejowi Wielowieyskiemu projekt demonopolizacji i wprowadzenia wolnych cen skupu w rolnictwie. Plan, jak na owe czasy, rewolucyjny. Odchodził od systemu nakazowo-centralistycznego, ustalonego w dekrecie z lat 50. o obowiązkowym pośrednictwie państwa. Dla powodzenia reformy - i zniesienia kartek - miało to kluczowe znaczenie. Projekt ten po dyskusji, licznych poprawkach i uściśleniach zyskał aprobatę. Po kilku dniach Tadeusz Mazowiecki w imieniu "Solidarności" odwołał zgodę poprzedniego negocjatora. Uznano, że takie rozszerzenie praw rynkowych niebezpiecznie obniżyłoby poziom konsumpcji."[Stan]

Powyższe cytaty ukazują zupełnie inny obraz od tego, jakim raczą nas historycy solidarnościowi. Sytuację tą najlepiej oddaje jedno słowo: sabotaż (gospodarczy).

NSZZ "Solidarność" tylko i wyłącznie związkiem zawodowym [Tusiewicz]

Taką deklarację co najmniej złożono dwukrotnie. Najpierw złożył ją Międzyzakładowy Komitet Strajkowy 31 sierpnia 1980 roku:
"2. (...)Nowe związki zawodowe będą bronić społecznych i materialnych interesów pracowników i nie zamierzają pełnić roli partii politycznej. Stoją one na gruncie zasady społecznej własności środków produkcji, stanowiącej podstawę istniejącego w Polsce ustroju socjalistycznego." [Tusiewicz.295]

Drugi raz taką postawę zaprezentował pan Lech Wałęsa podczas rejestracji w Sądzie Najwyższym:

"Nie kwestionujemy socjalizmu. Na pewno nie wrócimy do kapitalizmu ani nie skopiujemy żadnego wzoru zachodniego, bo tu jest Polska i chcemy mieć rozwiązania polskie. Socjalizm to system niezły i niech będzie, ale kontrolowany. Współudział zwiazkowców powinien być pełniejszy. Niech panowie zapiszą, że nie będziemy wysuwać programów politycznych, a w żadnym wypadku ich realizować" [Stan]

Można dyskutować nad tym, w jakim stopniu przedstawiciele opozycji mogli wyrażać swobodnie swoje myśli. Posłużenie się kłamstwem, w celu zarejestrowania organizacji politycznej nie wróżyło nic dobrego ani dla kraju, ani tym bardziej dla społeczeństwa, o czym boleśnie przekonaliśmy się po 1989 roku. Żadna struktura społeczna budowana od samego początku na gruncie oszustwa i kłamstwa nie może wydać dobrych owoców.
Już po I zjeździe Solidarność zaczęła wysuwać żądania polityczne. Bezkompromisowość i nieugodowość, stałe wywoływanie strajków i wycofywanie się z wcześniejszych ustaleń, wysuwanie żądań kontroli nad władzą, dążenie do konfrontacji pozwala stwierdzić, iż elitom Solidarności chodziło o przejęcie władzy.
Te kilka cytatów bardzo jasno daje do zrozumienia, że celem Solidarności jak ruchu społecznego nie miało być przywrócenie kapitalizmu, co bezczelnie i kłamliwie wmawiają dzisiejsi działacze.

Chrześcijański etos Solidarności

W obliczu wcześniej wymienionych faktów, ten temat jest wielce kłopotliwy. W obecnej dobie możemy obserwować wręcz ostentacyjne uczestnictwo elit Solidarności, w szczególności AWS na mszach, uroczystościach z udziałem duchowieństwa. Ludzie ci na każdym kroku podkreślają swoje przywiązanie do chrześcijańskich wartości, Kościoła. Jednakże postawa względem społeczeństwa, wyznawane przez nich poglądy ekonmiczne, społeczne stoją w rażącej sprzeczności z moralnością chrześcijańską. Każdy, kto przeczytał moją "Analizę czynników wpływających na wzrost gospodarczy" wie, że nie można pogodzić wiary w neoliberalną friedmanowską wolnorynkową gospodarkę z wiarą chrześcijańską. Nie do pogodzenia jest wiara w liberalny kapitalizm i chrześcijaństwo, ponieważ kult mamony (pieniądza) i podporządkowanie jemu wszelkich wartości - rodziny, zdrowia i życia ludzkiego jest jednym z najcięższych grzechów. Obojętność na nieszczęścia ludzi, losy narodu, wszechoogarniające stosowanie indoktrynacji (nowomowy) także jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Wreszcie ostatnia kwestia - najważniejsza. W latach 80-tych elity Solidarności zaskarbiły sobie przychylność ludzi poprzez żądania podwyżek i reform. Niestety owe postulaty były tylko przynętą na szerokie masy społeczne, po to, by część elit solidarnościowych mogła zrealizować własne ukryte - niezgodne z wolą narodu - cele, mając za sobą oszustwem wyłudzone szerokie poparcie społeczne. Serie strajków, nieugiętość i niewyrozumiałość w obliczu ciężkiego kryzysu gospodarczego pozwalają wysnuć wniosek, iż działaczom chodziło o doprowadzenie do katastrofy gospodarczej w celu przejęcia władzy. Ludzie pragnęli żyć w socjalistycznej Polsce, choć bez cenzury i z realnym wpływem wyborczym na życie polityczne, czego wyrazem było poparcie postulatów solidarnościowych. I właśnie dzięki tym socjalistycznym postulatom NSZZ Solidarność uzyksał poparcie. Niestety po osiągnięciu celu - przejęciu władzy, zafundowano narodowi friedmanowski kapitalizm, bezrobocie, plutokrację, brak jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa, dewastację moralną i funkcjonalną wymiaru sprawiedliwości. W perfidny sposób wykorzystano społeczne plecy do wdrapania się po władzę i majątki. Zarzucano dygnitarzom PZPR, że ci defraudowali w PRL państwowe pieniądze, gromadzili olbrzymie majątki. Tymczasem ludzie Solidarności w przeciągu kilku lat "dorobili się" kilkudziesięciomiliardowych majątków (w starych złotych) twierdząc, że to jest zasługa kombatancka i należność za ich wytężoną pracę. Olbrzymia więszkość sekretarzy PZPR nie dorobiła się nawet domu jednorodzinnego, natomiast te demokratyczne elity niejednokrotnie posiadają kilka willi, samoloty, olbrzymie przedsiębiorstwa. Dziś nikt już nie uwierzy, zwłascza mikroprzedsiębiorcy, że tak kolosalnego majątku można się dorobić w ciągu kilku lat uczciwą drogą, a nie krętactwami, matactwem, znajomościami. Jak taką postawę ocenić moralnie? Czy oszukańczo uzyskane poparcie społeczne i niezwykłą pazerność na pieniądze można uznać za cnoty katolickie? W moim pojęciu, nie. To, o czym tu pisałem dotyczy elit, a nie "dołów". Te faktycznie posiadały chrześcijański etos.

Gospodarka

Rolnictwo

"Państwo uzyskiwało towary na reglamentowane zaopatrzenie mieszkańców miast, oferując wsi artykuły przemysłowe po cenach państwowych w zamian za produkty rolne po cenach zaniżonych [Tusiewicz.58]

Powyższy zapis usiłuje zaprogramować młodego czytelnika informacją, jakoby ogałacano rolników, skupując płody rolne po cenach dużo zaniżonych, czyli drenażowych, lecz oferowano im środki produkcji po cenach państwowych. Według liberałów niedotowane ceny państwowe z zasady muszą być wyższe, niż ceny rynkowe. Zatem uczeń otrzymuje taką oto informację: rolnik jest podwójnie łupiony; najpierw przez zaniżone ceny płodów rolnych, następnie przez zawyżone ceny środuków produkcji.
Tymczasem wszystkie ceny państwowe były niższe niż dostępne w przeważającej części na wolnym handlu. Dotyczy to zarówno żywności, jak i artykułów przemysłowych. Przeciętnie, cena państwowa była niższa o połowę od ceny rynkowej. Jeżeli określa się ceny skupowe, a więc państwowe, cenami zaniżonymi, to trzeba być konsekwentnym i napisać, że rolnicy otrzymywali artykuły na inwestycje i do produkcji rolniczej także po cenach zaniżonych, bo niższych niż wolnorynkowe. W grudniu 1945r cena wolnorynkowa 10 kg węgla w Katowicach wynosiła 2,30 zł, zaś w Warszawie 70 zł [Rocznik 1947.ceny] Natomiast cena regulowana (państwowa) kształtowała się w okresie trzyletnim na poziomie 10-25 zł. Stosunek cen artykułów spożywczych do cen artykułów rolnych zmieniał się na korzyść rolnictwa w stosunku do schyłku okresu przedwojennego. Tak na przykład, w 1938 by kupić 1 pług, trzeba było sprzedać 221 kg żyta, lecz w grudniu 1945 - 173 kg, w grudniu 1946 - 124 kg, a w marcu 1947 tylko 98 kg!. W grudniu 1945 za 100 kg pszenicy można było otrzymać 1779 zł, w marcu 1947 - 3970 zł. W tym samym czasie cena pługa wzrosła z 1704 zł do 2374 zł, a wideł z 85 zł do 100 zł. [Rocznik 1947.ceny] Dzięki tym i innym zabiegom znakomicie poprawiło się zaopatrzenie wsi w technologie poprawiające wydajność. W ciągu kilku lat średnie plony z hektara (na przełomie 1949/50) przekroczyły poziom przedwojenny, tj. wzrosły o niemal 40% (z 8,8q do 13q), co przecież nie byłoby możliwe, gdyby wieś była okradana w taki sposób, jak zasugerował to pan Tusiewicz. Wypada także wspomnieć, że ceny targowiskowe są zawsze wyższe, niż ceny w skupie dla przetwórstwa przemysłowego. W roku 2002 w sezonie letnim za kilogram jabłek, w zależności od odmiany, w skupie płacono od 2 groszy do 80 groszy za kilogram, podczas gdy ceny na targowiskach kształtowały się od 1 zł do 4,50 zł za kilogram, a w sklepach, z oczywistych względów ceny były jeszcze wyższe. Zatem, sugestie, że ceny w obowiązkowym skupie powinny były się ukształtować, jak ceny na wolnym handlu, są nieprzyzwoicie propagandowe.

"Antychłopska polityka państwa doprowadziła do załamania się produkcji rolnej. Zamiast planowanego wzrostu utrzymano jedynie poziom produkcji z 1949 r." [Tusiewicz.99]

Ten fragment zasadniczo tyczy okresu planu 6-letniego (1950-55) Pierwsza uwaga: jeżeli utrzymano produkcję na tym samym poziomie, to mamy do czynienia jedynie z zastojem, stagnacją, a nie z załamaniem. O tym ostatnim można by mówić, gdyby produkcja spadła o odsetek przewyższający wahania sezonowe, np. 10%. Tymczasem, dostępne dane statystyczne pokazują odmienny obraz. W okresie 1949-55 wartość globalna produkcji rolniczej (wyrażona w cenach stałych) wzrosła o 13%, pr. roślinna o 2,7%, zwierzęca o 33%. Końcowa produkcja rolnicza wzrosła o 20,8%, towarowa o 43,9%, a nakłady inwestycyjne w rolnictwie wzrosły o 75% [Dane.14]. Trzeba przyznać, że w okresie 1951-52 nastąpił kilkuprocentowy spadek produkcji. Do tego spadku przyczyniła się zarówno polityka forsownej kolektywizacji, wojna koreańska (obniżenie udziału nakładów inwestycyjnych na rolnictwo) oraz przeciętna aura. Jednakże ostra krytyka niektórych przyczyn tego spadku na zjeździe PZPR, spowodowała odejście w Polsce od masowej kolektywizacji na zawsze.
Zgodnie z dewizą przyjętą przez solidarnościowych historyków, pewne błędy i niepowodzenia w PRL mają w oczach młodego czytelnika urosnąć do rangi katastrofy.

Podstępna kolektywizacja rolnictwa poprzez renty i emerytury dla rolników zrzekających się ziemi na rzez państwa [Tusiewicz.246]

Powszechnie wiadomo, że gospodarstwo wielkoobszarowe jest bardziej efektywne i dochodowe od gospodarstw karłowatych (ok 2 ha). W latach 70-tych, bo o tym okresie mowa, struktura ludnościowa uległa znacznym przeobrażeniom. Wzrastała liczba rolników w wieku emerytalnym, a młodzi przenosili się ze wsi do miast. Nie było komu uprawiać ziemi w gospodarstwach starzejących się rolników. Ówczesny system emerytalno-rentowy nie obejmował osób utrzymujących się tylko z pracy na gospodarstwie rolnym. Rząd postanowił włączyć rolnictwo w ubezpieczenia. Jendakże wymagają one karencji (okresu wyczekiwania), tymczasem sytuacja bytowa starzejących się rolników wymagała natychmiastowego działania. Uchwalono więc ustawę "emerytura za ziemię". O tym, że akcja cieszyła się powodzeniem świadczy fakt, że w ciągu dekady, sektor uspołeczniony powiększył swój areał z 19% do 25,5% ogółu ziem uprawnych.
W 2000r w okresie rządów premiera Jerzego Buzka, wniesiono projekt przyznania emerytury rolniczej w zamian za ziemię. Projektodawcom przyświecał cel reformy agrarnej obszarów wiejskich. Główne jej zadanie polegało na skonsolidowaniu w dużych i wielkich farmach ziemi, znajdującej się w małych nierynkowych gospodarstwach. Jak na ironię, tym razem nikt nie zgłaszał głosów sprzeciwu, nikt się nie krzywił, lecz podkreślano pozytywny akcent zmniejszenia liczby małorolnych gospodarstw.

Nasuwa się też inna wątpliwość. Czy można w środowisku wiejskim przeprowadzić potajemną ("podstępną") zmianę własności ziemi, jednocześnie jawnie dając rentę bądź emeryturę? To chyba jest jakiś nonsens.

Uprzemysłowienie

"Harmonijny rozwój gospodarczy zastąpiono przyspieszoną i społecznie bardzo kosztowną industrializacją (...) Rozwój przemysłu dokonywał się kosztem wsi, gdyż tylko tu tkwiły źródła akumulacji" [Tusiewicz.91]

Nic tylko szyta grubymi nićmi propaganda. W pierwszym okresie zdołano jedynie odbudować zniszczony w czasie wojny przemysł, więc nie mógł się on "harmonijnie" rozwijać. Ogromny przyrost naturalny oraz napływ ludności polskiej z zagranicy praktycznie wymusił przyspieszenie uprzemysłowienia, by stworzyć produkty i środki do życia obecnemu pokoleniu, a następnie - zatrudnienie szybko rosnącej populacji.
Każde inwestycje w biednym kraju wymagają wyrzeczeń. Pamiętajmy, że nie mogliśmy liczyć na czyjąkolwiek pomoc, a nasz kraj znajdował się na poziomie współczesnych biednych państw afrykańskich. Nie jest natomiast prawdą, że uprzemysłowienie odbyło się kosztem wsi. Jak wskazałem w podrozdziale o wsi, to właśnie przemysł nierzadko po kosztach oferował wsi opał, cement, drewno, stal - wszystko to, co służyło do inwestycji i odbudowy. I właśnie dzięki temu, w krótkim okresie czasu wieś "stanęła na nogi". Poziom życia ludności wiejskiej bardzo szybko wzrastał, czego nie można już było powiedzieć o mieście. W najtrudniejszych dla rolnictwa czasach udział nakładów w obszary wiejskie w inwestycjach ogółem kształtował się na poziomie od 7 do 11%, osiągnąjąc najniższy poziom w 1951 - 7,3%. Przeciętnie udział rolnictwa w inwestycjach ogółem wynosił od 14 do 20%, a w roku szczytowym - 33,3% (1947) [Dane.8]. Dziś w demokratycznej Polsce udział ten spadł do .... 0,1% [Rocznik 2001]. Fakt ten pozostawiam do przemyślenia.

"Plan ten przewidywał szybkie uprzemysłowienie kraju, nie opierając się jednak na przesłankach ekonomicznych. Jego autorom chodziło przede wszystkim o stworzenie w różnych rejonach Polski zwartych skupisk robotniczych, które rozbijałyby dotychczasowe struktury społeczne." [Pronobis.355]

Cóż, tego typu "kwiatki" przewijają się w podręczniku dr Pronobisa wielokrotnie. Chcąc odnieść się jednym zdaniem, mogę napisać - propaganda i stek bzdur. Jednakże taka forma polemiki, bez podstawy rzeczowej, byłaby niemerytoryczna, nieracjonalna i emocjonalna. Spróbuję zatem się ustosunkować, choć prostowanie tego typu sofizmatów jest niezwykle trudne.

Pronobis usiłuje wmówić swoim uczniom, że uprzemysłowienie kraju miało na celu rozbicie społeczeństwa. Zadajmy kilka pytań, które rzucą nieco światła na tą kwestię. Czy epoka uprzemysłowienia w Anglii, USA, Niemczech była spiskiem wymierzonym przeciwko własnemu społeczeństwu? Czy - jak głosi Radio Maryja - przedszkola zostały powołane i wybudowane wyłącznie po to, by zniszczyć polską rodzinę?
Jak wspominałem, Polska pod względem technologicznym i gospodarczym miała duże zapóźnienia, sięgające nawet dwóch wieków. W czasie, gdy świat wkraczał w erę przemysłową, nasza Ojczyzna była podzielona pomiędzy zaborców, którzy traktowali te ziemie, jako zaplecze surowców naturalnych i taniej siły roboczej. Niewiele zdołano zmienić w II Rzeczpospolitej. Były co prawda plany uprzemysłowienia, lecz pozostały one w swej większości jedynie piękną wizją. W drugiej połowie lat 30-tych dokonano poważnych inwestycji (Centralny Okręg Przemysłowy). Niestety II wojna światowa przerwała, a następnie zniweczyła wysiłki. Prawdę powiedziawszy, przedwojenny plan, choć ambitny, w ówczesnych warunkach gospodarczych, nawet gdyby nie wybuchła wojna, nie miałby szansy powodzenia z powodu braku środków technicznych, finansowych, kadrowych.
Twierdzenia, że plan nie był oparty o analizę ekonimiczną, są wyraźnym argumentem sofizmatycznym, bo stoją w jawnej sprzeczności z faktami. Skoro plan był oparty na pozaekonomicznych założeniach, to czym w takim razie zajmowały się takie instytucje, jak Centralny Urząd Planowania i Komisja Planowania? Pierwszy plan (plan 3-letni) został zrealizowany przed czasem i z nawiązką. Następny plan ("sześciolatka"), będąc realizowany w innych warunkach gospodarczo-społecznych, nie osiągnął założonych wyników. W dużym stopniu został pokrzyżowany przez wojnę koreańską. Musimy także pamiętać, że planowanie na poziomie kraju było w tamtym okresie dziełem pionierskim, eksperymentalnym.

"W pierwszej kolejności rozwijano przemysł ciężki" [Tusiewicz.91]

"Rosła produkcja przemysłu maszynowego (statki, ciężarówki, tabor kolejowy, sprzęt gospodarstwa domowego). Tempo wzrostu produkcji dóbr konsumpcyjnych było prawie o połowę niższe od tempa wzrostu produkcji środków produkcji. Pogorszyło to znacznie sytuację na rynku wewnętrznym." [Tusiewicz.195]

Powyższy zarzut, przewija się w niemal wszystkich znanych mi podręcznikach szkolnych. Pierwszy cytat dotyczy okresu powojennego, drugi okresu lat 60. Łączą się on bezpośednio z następnym wyjątkiem zaczerpniętym z podręcznika dr Pronobisa. Zanim jednak go przytoczę, wyjaśnię jedną kwestię.
W 1947 Polska potrzebowała przede wszystkim żywności, opału, paliw oraz materiałów dla budownictwa, a więc stali, cementu, piasku. Wraz z podjęciem dycyzji o budowie nowych przemysłów, w tym przemysłu narzędziowego (obrabiarki), transportu (statki, samochody ciężarowe, kolej) wzrosło zapotrzebowanie na stal i surowce naturalne, energetyczne. Tak się składa, że te potrzeby może zaspokoić tylko przemysł ciężki i surowcowy, stąd decyzja, by odbudować i rozwinąć go w pierwszej kolejności. On to później stał się podstawą do odbudowy i rozowju innych gałęzi, w tym chemii, rolnictwa.

"Niewątpliwy entuzjazm tej części polskiego społeczeństwa, która uwierzyła komunistom i głoszonym przez nich hasłom, wiązał się z nadzieją na lepsze warunki w niedalekiej przyszłości. Tymczasem intensywnemu uprzemysłowieniu towarzyszyło zupełne zaniedbanie produkcji towarów konsumpcyjnych i znaczne obniżenie stopy życiowej. Brak podstawowych produktów niezbędnych do życia i ogromne kolejki przed sklepami stały się polską codziennością." [Pronobis.355]

Aby wyprostować wszystkie kłamstwa jakie zawarł dr Pronobis w tym fragmencie, musiałbym napisać oddzielny artykuł. Powyższy cytat obejmuje swą tematyką wiele wątków. W tym miejscu zajmę się jedynie sposobem przeprowadzenia samego uprzemysłowienia.
Po pierwsze, niedostatek towarów do domowego użytku towarzyszył społeczeństwu polskiemu co najmniej od okresu zaborów. II wojna światowa w potworny sposób uszczupliła możliwości wytwórcze naszej gospodarki. Startowaliśmy z niezwykle niskiego poziomu rozwoju społeczno-gospodarczego. Brakowało nawet tak podstawowych artykułów, jak opał, żywność, bielizna, skarpetki. Niedobór był pogłębiany przez sytuację międzynarodową, w której Polska się znalazła. Od stycznia 1947r. w wyniku wdrożenia w życie doktryny zimnej wojny ze strony USA i jego sojuszników, na wszystkie kraje socjalistyczne, a więc i Polskę, zostało nałożone embargo handlowe i technologiczne (min. 10-letni okres karencji). Zniesiono międzynarodową pomoc UNRRA. Embargiem zostały obłożone nawet te towary, które wcześniej dostaliśmy w ramach UNRRA.

Po drugie. Aby móc zwiększyć produkcję towarów do użytku domowego trzeba najpierw dokonać inwestycji w przemysł podstawowy, a więc ciężki, surowcowo-energetyczny. Głowny powód takiego działania jest prozaiczny - wzrasta zapotrzebowanie na surowcowe, materiały i energię. w tym stal, beton, gumę, drewno, tworzywa sztuczne, paliwa itd. Taki kierunek rozwoju został wymuszony przez izolację gospodarczą Polski na arenie międzynarodowej. Nie można było sprowadzać brakujących surowców, żywności i produktów nieobjętych embargiem, gdyż brakowało dewiz, a krajowa gospodarka nie była w stanie zaoferować nic partnerom zagranicznym bez pogłębienia deficytu towarów na rynku krajowym. Energetyka, zacofana i nieprzystosowana do produkcji przemysłowej, leżała w gruzach po zawierusze wojennej. Potrzeba było materiałów budowlanych (cement, piasek, stal itd) do odbudowy domostw, dróg, mostów, obiektów użyteczności publicznej. Potrzeba było wyrobów hutniczych i maszynowych oraz paliw do uruchomienia transportu. Nie muszę chyba wyjaśniać jakie znaczenie dla gospodarki ma transport. To właśnie te powody wyznaczyły taki, a nie inny kierunek rozwoju gospodarczego.

Po trzecie. Wbrew sugestiom Pronobisa, nie zaniedbano produkcji konsumpcyjnej, gdyż ona wzrastała, choć wolniej niż produkcja środków wytwórczości dla przemysłu. O tym, że istotnie było tak, jak ja to opisuję, świadczą dane GUS. Przykładowo, w 1946r. wyprodukowano 3,6 mln par obuwia z cholewką skórzaną, podczas gdy w 1949 było to 8,6 mln, a w 1955 24,6 mln. Dla innych towarów przedstawia się to następująco (lata jak dla w/w danych): mięso i tłuszcze w tys. ton - 169, 467, 641, ryby morskie w tys. ton - 23,3, 59,3, 107, tkaniny wykończone wełniane i bawełniane w tys. km - 225,9, 450,1, 633,7, wyroby dziewiarskie w tys. ton - 2,1, 5,4, 11,3. [Dane.12] Więcej danych można znaleźć na ten temat w stosownych publikacjach statystycznych oraz w moim opracowaniu, pt. "Polska Rzeczpospolita Ludowa na tle II i III Rzeczpospolitej"

Kilkukrotny wzrost produkcji ilości towarów dla ludności nie powinien być określany mianem "zaniedbania".

"Rosła produkcja przemysłu maszynowego (statki, ciężarówki, tabor kolejowy, sprzęt gospodarstwa domowego). Tempo wzrostu produkcji dóbr konsumpcyjnych było prawie o połowę niższe od tempa wzrostu produkcji środków produkcji. Pogorszyło to znacznie sytuację na rynku wewnętrznym." [Tusiewicz.195]

Proszę uważnie wczytać się w powyższy cytat. Wg pana Tusiewicza wzrost produkcji dóbr konsumpcyjnych (czyli przeznaczonych dla gospodarstw domowych) spowodował pogorszenie się sytuacji na tymże rynku! Trudno o większy nonsens. Jeśli następuje wzrost produkcji, to znaczy, że w handlu dostępnych jest więcej towarów, a więc zaopatrzenie jest lepsze.

Odrębne zagadnie, to wyższe tempo wzrostu środków wytwórczości od środków konsumpcjii. Część tej tematyki poruszam w innych miejscach opracowania. Tu natomiast wzrócę uwage na następującą kwestię.
Maszyny, na których wytwarza się dobra powszechnego użytku starzeją się i zużywają. Przy wzroście spożycia potrzebne są inwestycje, które nie tylko pozwolą zastapić obecnie pracujący sprzęt, ale również uruchomić całkowicie nowy. Liczba urządzeń do wymiany i montażu rośnie szybciej, niż wynika to wprost ze wzrostu spożycia. Potrzebne bowiem są nowe środki transportu, nowe punkty sprzedaży, nowe hale fabryczne, wreszcie nowe większe ilości surowców, półproduktów, a także paliw, wody i energii. Zatem tempo wzrostu produkcji środków inwestycyjnych musi być wyższe od tempa wzrostu konsumpcji. Zależność ta jest opisana krzywą potęgową, a nie liniową!
W tym okresie (1959-65) płace na tyle wzrosły, że przemysł nie nadążał już za dostarczaniem towarów na rynek. Potrzebne zatem były inwestycje. Niestety przemysł maszynowy nie był w stanie zaspokoić zwiększonych potrzeb, tak więc potrzebne było przesunięcie środków na przemysł środków produkcji. Takie działanie jest bardzo racjonalne. Niestety, pewnym grupom osób niewygodne fakty tak ciążą, że są oni gotowi udawać, że problemu nie ma albo tłumaczą wszystko na opak. Jednym słowem, przedstawiają zagadnienie w taki sposób, który pasuje do ich ideologiczno-propagandowych zamierzeń.

Wymiana gospodarczo-techniczna z zagranicą

Zwiększało się uzależnienie polskiej ekonomii od ZSRR (surowce, rynek zbytu). [Tusiewicz.91]

Jak wcześniej pisałem, Polska cierpiała niedostatek wszystkiego. Dramatycznie potrzebowała technologii. Zachód - mówiąc kolokwialnie - się na nas "wypiął", pozostał tylko jeden kontrahent - Związek Radziecki. Tak, czy inaczej wielkość eksportu i importu z ZSRR nigdy nie przekroczyła 54% całkowitych obrotów handlowych z zagranicą. Na przełomie lat 60/70 - latach najintensywniejszej wymiany handlowej ze Związkiem Radzieckim, udział importu i eksportu z tym krajem nie przekraczał 38% całkowitej zagranicznej wymiany handlowej.[Rocznik 2000.420]. Obecnie największym naszym odbiorcą towarów są Niemcy z udziałem ok. 36% [Rocznik 2000.420]. Jak silne może być uzależnienie, niech świadczy przykład Meksyku, gdzie ponad 66% importu i 70% eksportu związane jest z USA [Leksykon.277]
Często za dowód drenażu polskiej gospodarki przez ZSRR podaje się ceny eksportowanego węgla, które były niższe od światowych. Rzecz w tym, iż my za ten zaniżony węgiel, otrzymywaliśmy w pierwszym okresie powojennym artykuły rolne i przemysłowe po cenach niższych od światowych. Później sprzedawaliśmy nasze statki i usługi stoczniowo-remontowe po cenach wyższych od światowych (do połowy lat 70.) Tak więc, była to transakcja obopólnie, a nie - jak się wmawia - jednostronnie korzystna.

"Do minimum ograniczono wymianę z Zachodem." [Tusiewicz.100]

Jak wcześniej pisałem, taki stan rzeczy wynikł z postawy tegoż Zachodu. To właśnie doktryna "żelaznej kurtyny" Trumana oraz pochodny jej plan Marshalla spowodował zerwanie kontaktów handlowych i gospodarczych krajów Zachodniej Europy z Polską, a nie odwrotnie. Kraje socjalistyczne bardzo potrzebowały pomocy gospodarczej, finansowej, nowoczesnych technologii, kontaków na szczeblu naukowym i kulturalnym, lecz zostały niemal całkowicie zamknięte we własnym gronie. Wielce pouczająca i zasmująca jest historia naszych zabiegów o przyłączenie Polski do gospodarki światowej. Niezwykle przykrym dla mnie odkryciem były nieustanne torpedujące nasze wysiłki działania ze strony państw Zachodu. Układ ogólny w sprawie Ceł i Handlu (GATT) został podpisany w 1947 r. w Genewie. Polska po długich bojach zdołała do niego dołączyć dopiero w 1967 r. Z układem tym wiążą się dwie korzyści: Klauzula Najwyższego Uprzywilejowania oraz Klauzula Narodowa. KNU oznacza zobowiązanie, że kraj, który tę klauzulę przyznał, nie będzie traktował gorzej partnera KNU od jakiegokolwiek najbardziej uprzywilejowanego kraju. Były od tej reguły wyjątki. Z kolei Klauzula Narodowa oznacza zobowiązanie danego kraju, że nie będzie towarów (czy przedsiębiorstw) swego partnera traktował gorzej, aniżeli traktuje on takie same czy analogiczne towary krajowe. [Gospodarka.46-48,59] Niestety, kraje kapitalistyczne posługując się wybiegiem prawnym, zaczęły podpisywać odrębne bilateralne umowy między sobą, tworzyć strefy wolnego handlu itd. To co miało być wyjątkiem w ramach GATT, stało się normą. W efekcie tych działań, pod koniec lat 70. tylko towary z krajów socjalistycznych mimo statusu KNU były objęte zaostrzonymi (względem krajów kapitalistycznych) cłami przywozowymi, normami, ograniczeniami ilościowymi itd. Wymiania gospodarcza na linii Polska - Zachód była ograniczana, lecz głównym sprawcą tego zjawiska był właśnie Zachód. Niestety, kolejny raz fakty przeczą twierdzeniom p. Tusiewicza.

"Dzięki rozwojowi handlu i szpiegostwu gospodarczemu zmalał dystans technologiczny dzielący ZSRR od cywilizacji zachodniej." [Tusiewicz.240]

Co prawda to opracowanie dotyczy PRL, a nie ZSRR, lecz problem ten dotyczy również Polski. Sformułowanie, iż tylko szpiegostwo i import technologii był wstanie zmiejszyć dystans technologiczny między krajami socjalistycznymi, a Zachodem jest nadużyciem. Wszystkie państwa prowadzą wywiad gospodarczy, a najbardziej rozbudowane siatki szpiegowskie w gospodarkach obcych państw posiada USA. Godzi się tu przypomnieć, iż to właśnie ZSRR pierwszy wypuścił w kosmos sztucznego satelitę oraz statek kosmiczny z człowiekiem na pokładzie. Oni pierwsi zbudowali rakiety, oni także zbudowali i mają do dziś najnowocześniejsze pod względem aerodynamiki i konstrukcji samoloty wojskowe. To właśnie w Związku Radzieckim najbardziej rozwinęły się nauki biologiczne. Rosja posiada największe banki nasion na świecie. To w Polsce opracowano architekturę współczesnego komputera osobistego, opracowano pierwsze na świecie lasery dużej mocy, metale nierdzewne do implantacji wewnątrzustrojowej.

Położenie ekonomiczne ludności

"Dogmat ideologii komunistycznej zakładał, że przodującą klasą społeczną będzie proletariat wielkoprzemysłowy. W praktyce najwyższą pozycję w strukturze władzy i dochodów zajmowała wyższa biurokracja. (..) W ciągu 20 lat (1950-1970) liczba robotników podwoiła się i przekroczyła w 1970 r. 6 mln, w tym 3,5 mln w przemyśle. Jeszcze szybciej rosła warstwa pracowników umysłowych - z około 0,5 mln w 1950 r do 3,5 mln w roku 1970." [Tusiewicz.193-194]

Pierwsza rzecz, która się rzuca w oczy to użyte w podręczniku do historii słowo "dogmat". Nadaje ono pejoratywne i prześmiewcze zabarwienie dla pewnej naukowej koncepcji gospodarczej, jaką był komunizm. Nie ulega wątpliwości, że mamy tu do czynienia z typowym dla nowomy narzędziem urabiania postaw, "prania" mózgu. Jest to w zasadzie sofizmat w swej najczystszej postaci.

Zajmijmy się następną kwestią. Czy określenie "przodujący" implikuje jedynie wyższe dochody od pzostałych grup społecznych, sprawowanie władzy, czy może obejmować inne aspekty? Trudno sobie wyobrazić sytuację, aby sześć i pół miliona ludzi sprawowało bezpośrednio i równocześnie władzę. Mogą oni "rządzić" co najwyżej poprzez swoich delegatów do sejmu i sentatu.
W każdym ustroju władze są uposażone lepiej, niż szeregowy pracownik. Odwrotna sytuacja należy do rzadkości. W moim rozumieniu, "przodujący" znaczy tyle, co objęty specjalną pieczą. Tak też było w prlowskiej rzeczywistości. Nikt inny z szeregowych pracowników nie otrzymał takiego wsparcia i zabezpieczenia, jak robotnicy wielkoprzemysłowi. Żadna inna grupa pracowników najemnych szczebla szeregowego nie była objęta dodatkowym zabezpieczenim zdrowotnym, w postaci odrębnych ośrodków zdrowia, uzdrowisk. Górnicy i hutnicy z własnymi szpitalami są tu sztandarowym przykładem. Zaniedbywano naukowców, rolników, lekarzy, ale nie robotników. Niemal wszystkie inwestycje były przeprowadzane pod ich kątem. Tak więc priorytetowość klasy robotniczej nie jest mitem, lecz faktem. Jak już wspomniałem, osobnymi przywilejami cieszyła się władza; ustawodawcza, wykonawcza (szczebla rządowego, wojewódzkiego i gminnego), sądownicza, a także aparat bezpieczeństwa (wojsko, milicja, służby specjalne).
Jeżeli liczba robotników podwoiła się, to znaczy, że w tym okresie przybyło 3 mln robotników, a także 3 mln pracowników umysłowych. Wiadomo, że pracownicy na stanowiskach nierobotniczych zarabiali z reguły więcej od robotników. Zatem szybszy przyrost względny grupy pracowników "umysłowych" oznacza awans ekonomiczny, ale także społeczny ogromej rzeszy ludzi.
Na całym świecie, to właśnie pracownicy na stanowiskach nierobotniczych stanowią główny trzon klasy średniej. Warto w tym miejscu zauważyć, że pół miliona "umysłowych" musi świadczyć o ogromnej mizerii klasy średniej w Polsce przedwojennej. Paradoksalnie, dopiero PRL wytworzył szeroką klasę średnią.

"najwyższą pozycję w strukturze władzy i dochodów zajmowała wyższa biurokracja, tzw. nowa klasa. Tworzyli ją dygnitarze państwowi i partyjni, korpus oficerski wojska i milicji, dyrektorzy fabryk itp. Udział we władzy dawał dostęp do wielu dóbr powszechnie nieosiągalnych - mieszkania, samochodu itp." [Tusiewicz.193]

Ta wypowiedź bezpośrednio nawiązuje do poprzedniej. Nie chcąc się powtarzać, podejmę nowe wątki.
O ile mi wiadomo, wojsko i policja we wszystkich krajach na świecie, także tych zachodnich, jest wysoko uposażane. Dyrektorzy i menadżerowie, nie wspominając już o prezesach przedsiębiorstw, są bardzo sowicie opłacani. Stosunek ich poborów do zarobków pracowników szeregowych zatrudnionych w tym samym przedsiębiorstwie waha się w granicach od 10:1 do 400:1. Obecne demokratyczne władze III RP bynajmniej nie skąpią sobie pieniążków z narodowej skarbonki. Stosunek uposażenia wysokich urzędników państwowych do płacy minimalnej wynosi od 5:1 do 80:1. Zgodnie z danymi Głównego Urzędu Statystycznego i Ministerstwa Finansów, roczne dochody urzędników państwowych średniego i wyższego szczebla są wyższe i to wielokrotnie, aniżeli roczne dochody mikroprzedsiębiorców [Warunki]. Fakty jednoznacznie wskazują, że obecnie najwyższą pozycję w strukturze dochodów zajmują (wg wysokości zarobków): właściciele, prezesi, zarządcy (tzw. menadżerowie) średnich i dużych przedsiębiorstw[1], najwyżsi rangą urzędnicy (np. NBP), władze szczebla krajowego (członkowie rządu, parlamentu, prezydent) i wojewódzkiego (wojewodowie, delegaci sejmików), urzędnicy średniego i wyższego szczebla, mali przedsiębiorcy [1], duchowni rzymskokatoliccy, korpus oficerski służb mundurowych (policja, wojsko, straż), radni miejscy i gminni. Na dalszych niższych szczeblach hierarchii dochodów znajdują się pozostałe grupy społeczne. Do rzadkości należą sytuacje, gdy mikroprzedsiębiorcy[1] oraz pracownicy najemni szczebla podstawowego i niższego kierownictwa byli wynagradzani tak wysoko jak wcześniej wymienione grupy. Dziś wysokie apanaże władz i technostruktury (menadżerów, kierowników) są uznawane za prawidłowość i fundament gospodarki wolnorynkowej, jak się zaznacza - w celu budowy nowej silnej klasy średniej. Dlaczego więc, wyższe dochody władz i dyrektorów przedsiębiorstw w PRL uznaje się za przejaw okradania narodu? W zeszłym roku ujawniono, że w minsterstwie zdrowia za czasów pani minsister Knysok kilku pracowników szkolących w zakresie reformy służby zdrowia otrzymywało wynagrodzenie miesięczne w wysokości 210 000 zł, gdy tymczasem w jednym z sąsiednich sklepów ekspedientka zarabiała na miesiąc niecałe 500 zł brutto (bez części zusowskiej). Kto tu więc uczynił skok na kasę? "Komuniści" w okresie PRL czy może obecne ekipy rządzące?

Warto w tym miejscu skonfrontować tą obecną sytuacją z okresem PRL. Zgodnie z ustawami regulującymi wynagrodzenia w gospodarce narodowej od lat 70. stosunek wynagrodzenia zasadniczego najwyższej kadry zarządzającej do najniższego wynagrodzenia w przedsiębiorstwie wynosił maksymalnie 4:1, a w obrębie całego państwa 10:1.

Zajmijmy się teraz zagadnieniem powszechnego dostępu do mieszkań i samochodów. Nie jest dla osób zainteresowanych tą tematyką tajemnicą, że PRL startwoał z niezmiernie niskiego poziomu rozwoju. Zacofanie sięgało w przypadku gospodarki mieszkaniowej 2 wieki, a w przypadku motoryzacji - blisko pół wieku. W ostatnich latach II RP po polskich drogach jeżdziło 32 tys. pojazdów osobowych oraz 8,5 tys. ciężarowych licząc wraz z ciągnikami rolniczymi. [Rocznik 1938] Na tle świata gorszy stan posiadały jedynie Jugosławia i Bułgaria. Przywyższały nas nawet takie kraje jak Brazylia, Cejlon, Egipt, Estonia, Litwa, Łotwa, Rumunia, nie wspomniając już krajów zachodnich. [Historia.373] W Polsce na 10000 mieszkańców przypadało zaledwie 12,1 samochodów, podczas gdy we Francji 523, a USA - 2228.[Niepodległość.85] Nasza przygoda z masową prywatną motoryzacją zaczęła się dopiero w drugiej połowie lat 60. W 1970 po drogach jeździło ok.480 tys. samochodów osobowych, dziesięć lat później prawie 2,4 miliona, a w 1989 - ponad 4,8 miliona. [Rocznik 2000]. Podobnie przedstawiała się rzecz z mieszkaniami. Niemal wszystkie kraje zachodnie już w XIXw zaspokoiły głód mieszkaniowy, a standard ich mieszkań z początku wieku na długo pozostawał naszym niedoścignionym marzeniem. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero od lat 60. Nasze tempo budowy oraz ilość przypadających osób na izbę zaczęla się wyraźnie zbliżać do wskaźników zachodnioeuropejskich. Powodem niedostatku obydwu tych grup towarów był niezwykle niski poziom rozwoju gospodarczego, który nie pozwalał na szybkie nadrobienie zaległości sięgających wielu dziesiątek, a nawet setek lat. Mimo to, już w latach 70. przekroczyliśmy liczbę 200 tys. mieszkań oddanych do użytku rocznie. Podnosił się standard i metraż mieszkań. Po raz pierwszy od kilku stuleci w tej dziedzinie nasze tempo rozwoju było porównywalne z rozwiniętymi krajami kapitalistycznymi. Ta skala utrzymała się do roku 1992, po czym zaczęła się gwałtownie obniżać, osiągając dno 50 tys. mieszkań w roku 1995. Od roku 1992 liczba oddawanych mieszkań nigdy nie przekroczyła 100 tys. rocznie.[Rocznik 2000] Obecna sytuacja nie napawa optymizmem. Choć mamy dostęp do wszelkiej najnowocześniejszej technologii, możemy nabywać materiały za granicą, to budownictwo zamiera. Powodem jest postępujące ubożenie społeczeństwa, którego nie stać jest na zakup mieszkania nawet przy pomocy kredytu preferencyjnego (z dofinansowaniem z budżetu państwa spłaty odsetek). Podobnie rzecz przedstawia się z z samochodami, choć wybór modeli różnych producentów i kategorii cenowych jest nieporównywalnie szerszy, a zapłata możliwa w ratach, czy przez kredyt bankowy.
O ile w PRL ograniczoność dostępu do mieszkań i samochodów była związana z niezdolnością gospodarki do natychmiastowego zniwelowania wieloletniego zacofania, o tyle obecnie jest to skutek katastrofalnej i rozprzestrzeniającej się biedy. Konkludując, obecnie mienie znacznej wartości, jak nowe sprawne samochody, nowe mieszkania, jest dostępne jedynie dla wąskiej oligarchii finansowej, a dla zwykłego "zjadacza chleba" pozstaje jedynie nieosiągalnym marzeniem. Kredyty w tej materii nie wiele są w stanie zmienić, gdyż miesięczna rata często kilkakrotnie przewyższa całkowity zarobek małżonków. Jeżeli założymy, że uda się zaoszczędzić miesięcznie 200 zł, to kupno nowego skromnego i taniego mieszkania będzie wymagać ponad 40 lat oszczędzania.

"Tuż po wojnie status ekonomiczny najemnego pracownika umysłowego był wyższy od statusu robotnika. W kolejnych dziesięcioleciach różnica ta zatarła się na skutek degradacji socjalnej osób z wyższym wykształceniem." [Tusiewicz.193]

Na każde zagadnienie można spojrzeć co najmniej z dwóch punktów widzenia. Jest to znany dylemat "czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna".
W okresie okupacji hilterowskiej i radzieckiej dokonano eksterminacji pracowników umysłowych. Ci, którzy utrzynali się przy życiu byli tępieni ekonomicznie - ich uposażenia były niższe, niż zwykłych pracowników. Po wojnie, dołożono starań, by przywrócić choćby w pewnym stopniu poziom przedwojenny. Jednakże rozwój przemysłu ciężkiego spowodował, że płaca robotnika przemysłowego rosła szybciej, niż umysłowego, tym samym zbliżając się do poziomu tegoż ostatniego. Rzecz w tym, że przemysł ciężki, to praca w szczególnie uciążliwych warunkach, która wymaga specjalnego wynagradzania. Przemysł wszelkiego rodzaju to ta część gospodarki, która charakteryzuje się najwyższą wartością dodaną w stosunku do nakładów. Tak jest wszędzie na świecie. Pracownicy górnictwa, w tym górnictwa naftowego (platformy wiertnicze), hutnictwa, piloci samolotów, nawigatorzy portowi są opłacani nierzadko lepiej, niż profesorowie uczelni, bowiem to są zawody o szczególnym nasileniu stresu i obciążeniu. Górnik na platformie wiertniczej zarabia około 30-50 tysięcy marek na miesiąc, czyli tyle, ile profesor przez pół roku na uczelni. Tak samo było i w PRL. Typowy akademicki pracownik naukowy zarabiał 1,5 x więcej niż średnia krajowa, 2x więcej niż robotnik, 3x więcej niż najniżej opłacani pracownicy etatowi - pielęgniarki i położne oraz prawie 6x więcej, niż płaca minimalna. [Rocznik 1987]

Gdy przyglądam się dochodom pracowników w rozwiniętych krajach kapitalistycznych to uderza mnie stosunkowo niewielka rozpiętość wysokości wynagrodzeń między menadżerem, profesorem a pracownikiem niewykwalifikowanym. Z udostępnionych danych statystycznych USA i Finlandii wynika, że pod koniec lat 90. stosunek przeciętnego całkowietego miesięcznego wynagrodzenia menadżera do przeciętnego wynagrodzenia pracownika najgorzej opłacanego kształtował się jak 4:1 [Abstract.399-446] Owszem zdarzają się wyjątkowe sytuacje, gdy menadżerowie dużych koncernów, będący jednocześnie współwłaścicielami, czerpią korzyści finansowe kilka tysięcy razy wyższe, niż pracownicy szeregowi, lecz dotyczy to wąskiej grupy osób, a nie "przeciętnej". Czasami mamy do czynienia z dużą niewspółmiernością włożonego wysiłku i wykształcenia do otrzymywanego wynagrodzenia. Wzięty bokser po szkole podstawowej może za jedną walkę zarobić więcej, niż 10 profesorów informatyki razem wziętych. Byleby dobrze trzaskał w mordę i napędzał zyski sponsorowi.

"Dochód narodowy przekroczył poziom z 1938 r., ale przeciętne dochody ludności (...) nadal były znacznie niższe niż w 1938 r. (o 15-30%)" [Tusiewicz.98]

Cytat ten dotyczy bezpośrednio okresu tuż po wojnie. Budzi moje zdziwienie, z jaką łatwością pan Tusiewicz wypowiada sądy kategoryczne w tej materii. Sprawa ta jest bardzo złożona, gdyż nakłada się tu wiele czynników, jak odmienna metodologia obliczania dochodu narodowego (MPS a nie SNA), wysoka inflacja w okresie wojennym i powojennym, odmienne warunki życia oraz zaopatrzenia ludności, brak wiarygodnych danych statystycznych za okres wojny oraz szacunkowe wyznaczenie dynamiki dochodu narodowego w stosunku do okresu przedwojennego.
Sformułowanie p. Tusiewicza jest niejasne, bo nie precyzuje, czy chodzi tu o płace robotnicze, płace ogółem, bezpośrednie dochody rodzin, czy spożycie indywidualne. Z uwagi na dużą rozpiętość płac i dochodów w II RP średnia z tamtego okresu nie jest wiarygodnym wskaźnikiem poziomu zycia, ponieważ astronomicznie wysokie apanaże kadry kierowniczej i zarządczej zniekształcają obraz, silnie zawyżając średnią. Jeżeli chodzi o siłę nabywczą płac, to rzeczywiście dopiero na przełomie 1949/50 uzyskano poziom przedwojenny. Nie zapominajmy jednak, że wysokość płacy w państwie socjalistycznym nie jest podstawowym miernikiem poziomu życia. Musimy pamiętać, że w krótkim czasie zlikwidowano bezrobocie. Kilku członków rodziny, pracujących nawet za nieco niższą płacę, wnosi do gospodarstwa domowego więcej pieniędzy od rodziny bezrobotnej. Rodzina socjalistyczna oprócz pieniędzy otrzymywała dofinansowanie (poprzez dotowanie cen niekórych podstawowych towarów), szereg dóbr w naturze oraz innych usług, wcześniej jej bezpośredno niedostępnych z powodu ceny. Tak na przykład, wszystkich pracowników najemnych objęto ubezpieczeniem zdrowotnym, chorobowym, rentowym i emerytalnym (oprócz rolników), wprowadzono realnie dostępne urlopy. Stworzone sieć tanich jadalni, barów mlecznych oraz stołówek przy zakładach pracy. Dotowanym dożywianiem objęto kilka milionów rodzin. Ponad 10 mln osób skorzystało z dotowanych przydziałów kartkowych. Zatem sytuacja typowego pracownika najemnego była o wiele lepsza, niż przed wojną. Rolnictwo także stawało na nogi, o czym świadczą przeciętne plony wyższe niż przed wojną. W porównaniu z okresem międzywojennym wieś żyła niemal dostatnio. Warto podkreślić, że już na początku lat 50. przeciętne spożycie produktów żywnościowych było wyższe (tj. korzystniejsze), niż przed wojną, o czym świadczy gwałtowne wyhamowanie zapadalności na choroby wynikłe z niedozywienia i złych sanitarnych warunków życia. [Oszustwa]

Dekada Gierka

"Dekada «dynamicznego rozwoju»" [Tusiewicz]

Tak pan Tusiewicz zatytułował jeden z rozdziałów swojego podręcznika dotyczący dekady lat 70-tych. Cudzysłów obejmujący słowa "dynamiczny rozwój" w sposób jawny nadaje tytułwi wydźwięk szyderczy. Niestety nawet okres prosperity może zostać wyśmiany. Sam autor przyznał, że był to okres najszybszego rozwoju ekonomicznego w historii kraju. Majątek produkcyjny zwiększył się prawie dwa i pół raza. Zainwestowano ponad 2 biliony ówczesnych złotych, tj. około 500 miliardów dolarów amerykańskich (wg oficjalnego kursu wymiany).

"(...)pierwsze lata sprawowania władzy przez Gierka objawiły się jako swoisty cud gospodarczy. Import towarów konsumpyjnych z Zachodu i pochodzące stamtąd olbrzymie pożyczki w widoczny sposób poprawiły sytuację rynkową." [Pronobis.423]

Tak oto wygląda indoktrynacja w wydaniu pana Probonisa. Jego kolega po fachu, pan Tusiewicz także nie pozostaje w tyle i pisze w ten sposób.

"ludziom «żyło się dostatniej», chociaż w dużym stopniu było to życie na kredyt." [Tusiewicz.247]

W licznych publikacjach książkowych i prasowych spotykamy się z zarzutem, że dostatnie życie lat 70. było skutkiem przeznaczenia na konsumpcję zaciągniętych przez Gierka kredytów. Chciałbym zadać pytanie wszystkim osobom propagującym tego typu kłamstwa. W jaki sposób, naród, który rocznie zużywał na swoje potrzeby od 19 (w roku 1970) do 67 mld $ (w 1978), mógł żyć dostatnio dzięki pożyczkom w wysokości 1 mld $ rocznie? Ogółem w okresie 1970-80 pożyczono 10,2 mld $, przy czym całkowita kwota zadłużenia (wraz z odsetkami) w sierpniu 1980 wyniosła 20,5 mld $. Olbrzymia większość tych pieniędzy (ponad 80%) została spożytkowana na zakup licencji i technologii oraz półproduktów i prefabrykatów do produkcji towarowej na nowo zakupionych technologiach zachodnich. Ok. 15% tej kwoty poszło na pasze dla rolnictwa do hodowli wysokogatunkowej trzody (głównie eksportowej), a jedynie 5% na zakup towarów konsumpcyjnych, w tym osławione cytrusy na Boże Narodzenie oraz włoskie pralki. Dostatnie życie tego okresu wynikało z olbrzymiego wzrostu ekonomicznego (gospodarczego). Od 1970r do początków kryzysu (1977) dochodód narodowy powiększył się o ponad 70%, przy czym w pierwszych trzech latach roczne realne tempo przyrostu przekroczyło 10%. O dokonanych inwestycjach napiszę pod następnym cytatem. Tu natomiast przedstawiam tabelę zadłużenia zagranicznego Polski w dekadzie Gierka.

Zadłużenie zagraniczne Polski w mld $
(stan na koniec roku kalendażowego)

Rok	Kwota		Zapłacone 
	zadłużenia	raty i odsetki
			przypadające na
			dany rok
		
1971	1,2		0,4
1972	1,5		0,4
1973	2,8		0,5
1974	4,8		1,0
1975	7,6		1,5
1976	>11		2,1
1977	14,3		>3
1978	16,9		4,5
1979	20,5		6,3

"Inwestycje miały przynieść zyski dopiero po latach. W rzeczywistości nikt jednak nie dbał o prawdziwe potrzeby gospodarcze kraju. O rodzajach zakupów decydował w głównej mierze prywatny interes państwowoych i partyjnych dygnitarzy przeprowadzających transakcje. Bogacili się oni między innymi na łapówkach od zachodnich kontrahentów, sprzedających przestarzałe technologie." [Pronobis.424]

Trzeba posiadać nieskończenie wielki tupet, by w podręczniku szkolnym oskarżyć ówczesne władze o korpucję w oparciu o odparte plotki. W roku 1981 Edward Gierek i inni współpracownicy zostali internowani i oskarżeni o sprawstwo kryzysu gospodarczego, malwersacje finasnwe, korupcję. Wszczęto dochodzenie. Oprócz prokuratury były w nie zaangażowe służby bezpieczeństwa i wywiad. Mimo, że drobiazgowo prowadzono dochodzenie, prześwietlono dokumentację finansową, depozyty bankowe państwa Gierków, mimo że służby bardzo się starały, by zdobyć dowody obciążające, nie zdołano znaleźć nawet śladów, które pozowliłyby podtrzymać zarzuty w akcie oskarżenia.

Teraz odniosę się do "prawdziwych potrzeb gospodarczych kraju". Muszę przyznać, że powyższe stwierdzenia są jawnym zaprzeczeniem faktów. Są insynuacją nastawioną na kompletne oczernienie zarówno władzy jak i ustroju o i tak już mocno nadszarpniętej reputacji przez same ówczesne władze.
W 1970r po polskich drogach jeździło ok. pół miliona. samochodów osobowych. Na przełomie lat 60. i 70. Zachód pełną parą wkraczał w erę elektroniki, tymczasem Polska posiadała rozbudowany przemysł lecz o strukturze nie odpowiadającej nowoczesności, współczesnym wyzwaniom. Dominował przemysł surowcowy, ciężki, metalowy. Tymczasem wzrost zamożności Polaków przesuwał ich potrzeby materialne z prostych dóbr (głównie żywności) na towary wysokiej jakości, odzież, agd, dobra przemysłu eletrotechnicznego, elektronicznego czy motoryzacyjnego. Zastanówmy się w tym miejscu nad poczynionymi inwestycjami.

Wybrane inwestycje i osiągnięcia dekady Gierka (1970-1980)[Smak.277.285] W dziesięcioleciu 1971-80 ludność Polski wzrosła o ponad trzy miliony i przerkoczyła 35,7 mln osób, co godne podkreśłenia przy pełnym zatrudnieniu. Zmieniła się struktura spożycia. Przeciętny Polak spożywał w 1980 r. o 21 kg więcej mięsa, masła o ponad 2 kg więcej, prawie 5 kg cuktru i prawie 9 kg owocoów niż w 1970r. Spożycie ziemniaków spadło o 27 kg i zbóż o 11 kg. W końcu dekady znacznie wzrosła liczba posiadaczy telewizorów, trzy i półkrotnie zwiększyła się liczba chłodziarek i zamrażarek, a posiadaczy samochodów czterokrotnie.
W tym dziesięcioleciu ok. 10 mln Polaków uzyskało nowe mieszkanie. Potroiła się na wsi liczba mieszkań podłączonych do wodociągów, pięciokrotnie wzrosła liczba mieszkań z własną łazienką, dwurkotnie podłączonych do sieci gazowej oraz czterokrotnie z centralnym ogrzewaniem. Należy do tego dodać bezpłatną służbę zdrowia oraz renty i emerytury dla rolników.Podwoiła się liczba dzieci w przedszkolach oraz liczba dzieci i młodzieży wyjeżdzającej na kolonie i obozy. [Smak.284]

Oczywiście, nie wymieniłem wszystkich, jedynie te bardziej znaczące. Zbudowano więc kilka fabryk samochodów (Fiat 125, 126, Polonez, w tym zrobotyzowana fabryka w Tychach). Zbudowano przędzalnie, tkalnie oraz zakłady odzieżowe wszelakiego rodzaju, od bielizny począwszy a na garniturach skończywszy (w tym znane na całym świecie Z.O. Bytom). Praktycznie od podstaw stworzono fabryki podzespołów elektronicznych i mikroprocesorów (w 1989 - 360 mln sztuk), a także fabryki gotowych wyrobów (np. fabryki sprzetu audio-video, w tym otwarzaczy CD - w latach 80.). Zbudowano zakłady chemiczne, w celu systematycznego zastępowania energochłonnych metali tworzywami sztucznymi. Rozbudowano przemysł rolno-spożywczy, w tym zakłady przetwórstwa warzywno-owocowego (np. Hortex), mlecznarskiego, mięsnego i wędliniarskiego a także zakłady produkcji sprzętu dla rolnictwa (traktory, kombajny). Wreszcie zbudowano od podstaw i przekształcono niektóre zakłady zbrojeniowe na produkcję sprzętu AGD (np. Zelmer). Ogólem w dekadzie lat 70. zbudowano ponad 350 średnich i dużych zakładów przemysłowych. Godne podkreślenia jest, że obecnie większość naszych flagowych zakładów eksportowych oraz notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych pochodzi właśnie z tamtego okresu.
Czy te inwestycje nie były "prawdziwymi" potrzebami gospodarki i społeczeństwa? Jeśli nie, to jakie w takim razie należało poczynić inwestycje?

Zastanawia mnie jeden fakt. Według dr Pronobisa wszystkie podjęte decyzje, łącznie z inwestycjami i reformą administracyjną kraju, miały jedynie na celu poprawę wizerunku partii i dostarczenie nielegalnych dochodów naczelnym władzom partyjnym. Taki tok rozumowania jest dla tego autora typowy i przewija się przez cały podręcznik. Interesujące jest także to, że wręczający łapówkę nie zostali ocenieni moralnie (bo kapitaliści są dobrzy), ale w stosunku do ówczesnej władzy aż roi się od inwektyw (typowy objaw hipokryzji).

"Podrożały artykuły konsumpcyjne (...) jednocześnie obniżono ceny niektórych artykułów przemysłowych (miało to charakter propagandowy). Regulacja cen - takiego określenia używały środki masowego przekazu - mająca wyraźnie charakter drenażowy, nastąpiła w okresie zwiększonych zakupów przedświątecznych." [Tusiewicz.216]

Autor oskarża o propagandę innych, choć sam w tym miejscu się nią posługuje! Na tej samej stronie, dosłownie parę wierszy wyżej czytamy:
"Rosnąca luka inflacyjna - wzrost ilości pieniędzy nie znajdujących pokrycia w towarach - skłaniała władze do przywrócenia równowangi rynkowej za pomocą podwyżek cen."
Jeżeli pisze, że powstała nierównowaga towarowo-pieniężna, którą trzeba było jakoś zniwelować, to dlaczego za chwilę pisze, że regulacja cen była aktem propagandowym mającym na celu drenaż kieszeni ludzi? Dziś nie dokonuje się praktycznie żadnych regulacji cen, a drenaż kieszeni dokonywany jest przez "niewidzialną rękę rynku". Wtedy przynajmniej ludzie mieli kogo obwiniać za obniżenie stopy życiowej. Teraz winny jest rynek, a ściślej - "zachłanni pracownicy, którym nie chce się pracować, a jedynie inkasować pieniądze."

"Członkowie PZPR w wielkich zakładach pracy dowiedzieli się o tym fakcie kilka godzin wcześniej, gdzie odczytano im list Biura Politycznego KC, tłumaczący rzekomą konieczność wprowadzenia tak znaczących powdyżek cen." [Pronobis.420]

Przypomninam, iż podwyżki wahały się w granicach od 15 do 20%. Można więc dyskutować, czy były one aż "tak znaczące". Presja inlacyjna, wywołana nierównowagą towarowo-pieniężną, przy jednczesnym braku możliwości szybkiego podniesienia wydajności pracy, praktycznie wymusiła tą podwyżkę. Moment jej wprowadzenia był rzeczywiście niefortunny. Opóźnienie o 20 dni, do nowego roku nie spowodowałoby katastrofy. Jednakże kwestionowanie konieczności regulacji cenowej przez użycie negującego sformułowania "rzekomy" jest w podręczniku szkolnym niestosowne. Ma na celu jedynie wzbudzenie nienawiści do ówczesnej władzy. Swoją drogą, późniejsze wydarzenia, przede wszystkim kryzys w roku 1981, były dobitnym dowodem konieczności ich wprowadzenia. Władza się ugięła, a efektem tego była rosnąca ogromna nadwyżka pieniędzy w stosunku do towarów, powodująca panikę rynkową, pustki w sklepach, potworne trudności w budżecie centralnym oraz w finansach gmin.

Znamienne, że dr Pronobis bardzo skrzętnie nie poruszył tych zagadnień po roku 1989, gdy w Polsce szalała hiperinflacja i nikt się nie przejmował spadkiem stopy życiowej ludności. Powszechna propaganda tłumaczyła to "wyższą koniecznością", "konsekwencjami socjalizmu". Bardzo pouczające jest takie oto spostrzeżenie, iż władza "demokratyczna", solidarnościowa w imię celów ekonomicznych uzurpuje sobie prawo nie tylko do obciążania kosztami najuboższych, lecz również rząda uprawnień, by móc bez słowa krytyki i sprzeciwu łoić naród, pozbawiać pracy i prawa do pracy, wszelkich dochodów, a nawet nadzei. Jednocześnie z całą surowością potępia poprzedników politycznych za to, że ci podejmowali podobne działania na rzecz ratowania gospodarki.

Socjalizm - ustrój (nie)sprawiedliwości społecznej?

"totalna kontrola totalnymi środkami, sprawowana nad totalnie organizowanym społeczeństwem, dla totalnych celów ideologicznego państwa-partii" [Tusiewicz.90]

Taki oto cytat prof. Krystyny Kersten na temat ustroju PRL możemy odnaleźć w podręczniku szkolnym. Wielokrotnie powtórzone słowo "totalny" jednoznacznie emocjonalnie charakteryzuje ustrój państwowy Polski Ludowej. Niech mi także będzie wolno się zabawić i sparafrazować tą wypowiedź odnosząc ją do współczesnego ustroju - "totalna anarchia wprowadzana totalnymi środkami w totalnie zdezorganizowanym społeczeństwie, dla totalnych celów ideologicznego neoliberalizmu". Jak wspaniale i lekko się to pisze! Nie trzeba dbać o fakty!!

"znowelizowany w czerwcu 1946 r. tzw. mały kodeks karny (...) przewidywał kary m.in. za «szeptaną propagandę», «szkalowanie narodu i państwa polskiego» " [Tusiewicz.71]

Dalej autor pisze, że na podstawie tego kodeksu represjonowano więcej osób, niż w okresie zaborów. Bardzo przykro czyta się takie wypowiedzi, ponieważ rozpowszechniają mieszaninę nieprawd i półprawd. Mają one na celu poniżyć w oczach młodego czytelnika wszystko, co jest w jakikolwiek sposób związane jest z Polską Ludową, socjalizmem. Podobnie jak w eksperymentach Pawłowa, młody czytelnik ma nabyć na dźwięk słów "PRL", "socjalizm" odruch wymiotny, prześmiewczy, gorszący, potępiający. Uczeń z tej lekcji nie ma wynieść wiedzy historycznej czy wyciągnąć konstruktywnych wniosków na przyszłość, lecz jedynie nauczyć się myśleć i reagować negatywnie na koncepcje ekonomicznie i dzeje pod rządami lewicy.

Jakie są fakty? W okresie międzywojennym od kul i pałek policji zginęło kilka tysięcy osób. Tylko w okresie pacyfikacji województw południowych zginęło ponad 1000 cywilów. Tymczasem w okresie PRL, z rąk milicji i innych służb porządku publicznego zginęło ok. 230 osób, przy czym ok.100 stanowią przypadki mierci nie wyjaśnione z dekady lat 80. w tym głównie okresu stanu wojennego. Wystarczyło, by ktoś z byłych członków Solidarności lub duchownych katolickich zaginął, aby solidarnościowi historycy wciągnęli taką osobę na listę ofiar władzy ludowej. Tymczasem rocznie kilka tysięcy osób nie wraca do domu z powodu chorób (np. demencji, nerwic), napadów rabunkowych, gwałtów czy zwyczajnego upojenia alkoholowego. Zimą skutki zasłąbnięcia czy zaśnięcia są niemal zawsze śmiertelne. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w szczytowym okresie ponad 10 mln osób było związane z Solidarnością, to staje się jasne, że wciąganie na listę ofiar PRL wszystkich tego typu zaginięć jest perfidną manipulacją.
Jeżeli chodzi o prześladowania poprzez uwięzienie, sabotaż działalności obywatelskiej, religijnej, to znów II RP "przoduje" wyraźnie nad PRL. W PRL z powodu nagonki antysemickiej wyjechało z kraju ok. 15 tys. osób, podczas gdy w IIRP kilka milionów, a władze chadecko-endeckie snuły plany całkowitego usunięcia Żydów z Polski (choćby projekt "Madagaskar"). Nie lepiej było z ludnością ukraińską, białoruską i litewską. Militarne i paramilitarne oddziały państwowe a także polskie narodowo-prawicowe bojówki niszczyły domy kultury, biblioteki, nawet całe wioski. [Historia2] W wyniku "gościonności" Polski przedwojennej powstały zbrojne oddziały powstańcze UPA, z którymi później zmagała się władza socjalistyczna. Eksponuje się nadużycia władz PRL, lecz jednocześnie nie mówi nic o niechlubnych wręcz haniebnych poczynaniach zbrojnych oddziałów WiN. Wręcz przeciwnie, wszystkie te paramilitarne cywilne oddziały okrzyknięto bohaterskim podziemiem zbrojnym, choć winne są one śmierci kilku tysięcy osób z kręgu władz i rodzin szeregowych urzędników władzy państwowej, kadry technicznej zakładów pracy, będących pod nadzorem państwa itd. Niestety pan Tusiewicz nie był łaskaw przedstawić wielu spośród tych faktów. Na sam koniec warto wspomineć, że czynne działanie czy tylko nawoływanie do działalności sabotażowej, do buntu, niszczenia przedsiębiorstw, uzbrajania ludzi czy szkalowanie własnego i obcego narodu dziś również jest karalne. Dotyczy to w równym stopniu rozpowszechniania nieprawdy, choć dziś procedury wyglądają nieco inaczej. Pewne oszustwa są ścigane z urzędu (np. dotyczące faszyzmu), a pewne wymagają indywidualnego pozwu.

"Zapowiadane przez manifest PKWN «przywracanie własności» nie nastąpiło." [Tusiewicz.60]

Tutaj powtórzę to, co napisałem w swym opracowaniu nt PRL. Jakże to wiekla szkoda, że pan Tusiewicz nie raczył wspomnieć, iż prawie wszyscy fabrykańci uciekli z kraju przed frontem. Z obawy przed rządami komunistów często pozostawali za granicą nawet już po wyzwoleniu. Tymczasem ludzie organizowani przez PPR i PPS odbudowywali zniszczone i uszkodzone zakłady. Nierzadko wyposażano zakłady w całkowicie nowe ciągi technologiczne, gdyż stare zostały wywiezione przez najeźdźców, najpierw przez uciekających hilterowców, a potem przez Armię Czerwoną. Uruchamiano produkcję, a na to przecież potrzebny był kapitał. Niestety, działania eksteminacyjne Niemców doprowadziły nie tylko do niemal doszczętnego zniszczenia małego i dużego przemysłu, lecz także małych zakładów rzemieślniczych i usługowych, sektora bankowego. Niemcy wykupywali akcje w przedsiębiorstwach z udziałem kapitału zagranicznego, kilkuktrotnie przeprowadzali akcje konfiskaty mienia trwałego i oszczędności w bankach. Jednocześnie w wyniku wojny załamał się system waluty opartej o złoto, co w ogromnym stopniu uszczupliło wartość kosztowności, które udało się ukryć przed okupantami. Konsekwencją tych działań było całkowite zdekapitalizowanie majątków i pozbawienie ludności wszelkich oszczędności. Zakłady odbudowywano wielkim wysiłkiem i wyrzeczeniem robotników. Kapitał na uruchomienie produkcji (zakup półproduktów, obrotowe środki pieniężne) pochodził nie tylko z podatków, lecz także z przekazanych przez pracowników własnych pensji. Po pewnym czasie zaczęli się zjawiać właścicele i żądać zwrotu odbudowanych majątków bez żadnego odszkodowania dla państwa czy robotników. Nieco inaczej wyglądała sprawa majątków ziemskich. Dziwnym trafem wielcy właścicele ziemscy dobrze funkcjonowali pod okupacją niemiecką, choć wszystkie inne zakłady i mniejsze majątki przechodziły pod zarząd hitlerowców. Powstało więc domniemanie współpracy z okupantem, czyli zdrady narodu. Manifest PKWN przewidywał konfiskatę mienia zdrajcom narodu, kolaborantom, Niemcom. Na podstawie rozpoznań i wyroków sądów wojskowych przejmowano więc majątki na rzecz skarbu państwa, które później rozparcelowano w ramach reformy rolnej, przekazując je nowym rolnikom, w tym rodzinom bezdomnym. Wspominałem także o tym, iż olbrzymia większość zakładów i majątków w IIRP była zadłużona hipotecznie lub we władaniu obcego kapitału. A zatem ich prawowitymi właścicelami były towarzystwa pożyczkowe, banki, Żydzi i obcokrajowcy. Po rozpoznaniu sprawy wszystkie majątki zadłużone przed wojną, przede wszystkim względem skarbu państwa, zostały przejęte. W późniejszych latach, znaczną część tych prywatnych długów spłacaliśmy innym państwom w ramach różnych odszkodowań, w tym odszkodowań wojennych. Wielka szkda, naprawdę wielka, że autor podręcznika o tym nie wspomniał. W ten sposób w umyśle młodego człowieka powstaje obraz dzikiego kraju, w którym rabowano dorobek pokoleń "kwiatu" narodu.

"Polska stawała się krajem przemysłowo-rolniczym, ale funkcjonujący model gospodarki opierał się na zasadach hamujących racjonalny i nowoczesny rozwój ekonomiczny" [Tusiewicz.103-104]

Jest przykrym doświadczeniem czytać tego typu sofizmatyczne, oszukańcze argumenty w podręczniku szkolnym. Fundamentem gospodarki socjalistycznej w ówczesnych realiach było planowanie. Planowanie czy to dyrektywne, czy parametryczne jest ze swej natury racjonalne. Jest o wiele bardziej racjonalne, niż posotawienie gospodarki i ludzi na pastwę losu - "niewidzialnej ręki rynku". Gospodarka socjalistyczna zakładała prymat funkcjonalności społecznej i użyteczności, a nie dominację wręcz dykytat rachunku ekonomicznego we wszelkich aspektach życia, jak to się dzieje w pierwotnym kapitaliźmie i czego my obecnie doświadczamy. Poza tym, ówczesna wiedza na temat zjawisk gospodarczych oraz technika nie pozwalały w pełni skutecznie zrealizować postawionych sobie celów. Nie oznacza to, że socjalizm jest ustrojem idealnym. Ma swoje wady i trudne zagadnienia do rozwiązania.
Takie postawienie sprawy jest uczciwsze, niż udawanie, że w kapitaliźmie nie ma problemów, a wszyscy czy niemal wszyscy żyją dostatnio. Kapitalistyczne kraje Ameryki Łacińskiej oraz Afryki są tutaj poważnym kontrargumentem.

Wszystkie kraje europejskie po II wojnie światowej rozwijały się w oparciu o planowanie parametryczne oraz duży udział własności państwowej. [Ekonomia.od 354] Ten stan trwał do połowy lat 70-tych. Polska szła podobnym szlakiem, choć w gospodarce planowej (dyrektywno-parametrycznej), nakazowo-rozdzielczej, a nie rynkowej. Przeciętne realne tempo wzrostu globalnego dochodu narodowego było wyższe w okresie 1944-89, niż we wszystkich krajach Zachodu z wyjątkiem Azji Południowo-Wschodniej (Japonia, Singapur, Hong-Kong, Taiwanem i Korea Płd). W latach 70-tych struktura polskiej gospodarki przeszła w przemysłowo-handlową, rolnictwo stawiając na czwartym miejscu za handlem i usługami. Nastąpił więc postęp. Gdyby ta gospodarka była tak nieracjonalna, jak sugeruje to pan Tusiewicz, to nie byłoby możliwe w przeciągu 30 lat przejść od gospodarki niemal wyłącznie rolniczej do średnio rozwiniętej gospodarki przemysłowej. Nie udałoby się przesunąć połowy ludności kraju ze wsi do miast. Po wojnie ponad 2/3 ludności żyło z pracy na wsi, natomiast w latach 80-tych sytuacja była odwrotna, ok. 74% ludności żyło i utrzymywało się z pracy w mieście! [Rocznik 2000]

"Planowany poziom rozwoju przemysłu osiągnięto w dwa lata i 10 miesięcy, w końcu 1949r. Był to wynik dużej efektywności inwestycji (odbudowa zniszczonych obiektów) i szybkiego wzrostu zatrudnienia (z 1,2 do 1,7 mln)." [Tusiewicz.98]

Proszę zwrócić uwagę, co za bałamutność. Z jednej strony pisze, że gospodarka socjalistyczna jest nieracjonalna, a tu znów, że dokonano "efektywnych inwestycji". Powszechnie twierdzi się, że pełne zatrudnienie w socjalistycznej gospodarce jest ukrywaniem faktycznego bezrobocia i prowadzi do zmiejszonej efektywności, a przez to do stagnacji i zacofania. Tutaj natomiast "szybki wzrost zatrudnienia" wywołał szyszbszy, niż planowany rozwój przemysłu.

"Brak silnej klasy średniej, a przede wszystkim «spłaszczenie» struktury społecznej (m.in. zbliżone dochody) były charakterystyczne dla społeczeństwa socjalistycznego." [Tusiewicz.193]

Wszystko zależy, jak zdefiniujemy klasę średnią. Jeśli jest to grupa, która uzyskuje bez problemów środki finansowe w wystarczającej wysokości, by zaspokoić podstawowe potrzeby (wyżywienie, ubranie i utrzymanie mieszkania), to obecnie klasa ta jest o wiele węższa niż, w PRL. W PRL bardzo nieliczne grupy społeczne były pozbawione wystarczających dochodów. Dotyczyło to głównie rodzin patologicznych, nadużywających alkohol, inne środki odużające, a także rodzin osób chorych psychicznie. Natomiast gdy podstawowym wyznaczniekiem jest różnica pomiędzy najniższym a najwyższym uposażeniem, to dziś możemy się przekonać, że duże rozpiętości. nie służą dobrze ani społeczeństwu, ani gospodarce. W praktyce gospodarczej rozpiętość płac większa niż 10:1 działa hamująco na całą ekonomię. [Oxfam] Z tego faktu dobrze zdają sobie sprawę ekonomiści w wielu krajach kapitalistycznych. W Finlandii, gdzie ten stosunek wynosi 4:1, tj. najwyżej uposażony - lekarz czy menadżer zarabia 4 razy więcej od niewykwalifikowanego robotnika. [Statistics Finland] Poprzez odpowiednie ustawodawstwo pilnuje się tych proporcji. Podobnie systuacja przedstawia się w USA, gdzie funkcjonują różnorakie izby i samorządy gospodarcze, których zadaniem jest m.in. ustalanie siatki wynagrodzeń.[2]

Jak już wcześniej pisałem, w PRL pensja zasadnicza najwyższych urzędników w państwie mogła co najwyżej 10-krotnie przekraczać najniższą płacę, w przedsiębiorstwie zaś 4-krotnie. Przy pewnym wysiłku całkowite wynagrodzenie szeregowego pracownika mogło sięgnąć, a nawet przekraczać pensję dyrektorską [Rocznik 1987][3]

"Celem współzawodnictwa było zwiększenie wydajności pracy (praca na akord, nierzadko ponad normy fizjologicznie dopuszczalne)" [Tusiewicz.99]

Po pierwsze medycyna pracy (a więc i określenie norm dopuszczalnych) rozwinęła się dopiero w późnych latach 50-tych. Po drugie, ludzie pragnęli odbudować kraj. Za ciężką ponadprzeciętną pracę byli sowicie wynagradzani finansowo i społecznie. Po trzecie, dziś w wolnej Polsce kapitalistycznej przekraczanie fizologicznych norm pracy jest na porządku dziennym. Zresztą nie tylko norm fizjologicznych, lecz także łamanie praw pracowniczych i związkowych, wykroczenia przeciwko elementarnym przepisom BGP, poniżanie pracowników, odmawianie im wynagrodzenia, a nawet toalety czy ogrzewania pomieszczeń w zimie. Co więcej, dużemu wysiłkowi nie towarzyszy praktycznie żadna gratyfikacja finansowa ani społeczna, bowiem nowa ideologia głosi, że uciążliwa, nadwyrężająca praca jest normalną powinnością pracownika. Nie opłaca się nadgodzin, pracownicy rezygnują "dobrowolnie" z przerw na posiłek, pracują za swoim "przyzwoleniem" w nocy, w niedziele i święta. Norma dobowa to 9-11 godzin pracy, nie licząc czasu na dojazd. [Raport]

" (...) w czerwcu 1956 roku (...) pokojowy protest niezadowolonych ze swego wynagrodzenia robotników zakładów im. Cegielskiego zamienił się w krwawo stłumione przez władze rozruchy." [Pronobis.413[

Zadajmy zasadnicze pytania. Czy 100-tysięczny prostest rozjuszonych strajkujących ludzi, którzy wysuwali żądania obalenia rządu, rozbili więzienie wypuszczając więźniów, zniszczyli cały szereg instalacji i budynków, podpalając siedziby milicji i władz można określić mianem "pokojowy". Według dostępnych zapisów Milicja Obywatelska podjęła działania dopiero po kilku godzinach od dokonania aktów wandalizmu. W miarę, jak następowała eskalacja protestu, zdecydowano się użyć wojska. Jest niezmiernie przykrym fakt wydania rozkazu użycia broni z ostrą amunicją.

Uważam za głęboko niesprawiedliwe przedstawianie władz socjalistycznych jako uosobienia wszelkiego zła, a władz krajów kapitalistycznych - jako wcielenie wszelkiego dobra. Godzi się w tym miejscu przypomnieć, że i w demokracjach kapitalistycznych przy o wiele mniejszych i spokojniejszych demonstracjach używano broni palnej, np. podczas wystąpień murzynów w USA, górników w Wielkiej Brytanii, studentów we Francji, Korei Płd, Indonezji, protestów robotników w Chile. W Polsce międzywojennej śmierć robotników od kul policji była jak "kromka chleba". Nie tak dawno (w 2001r) mogliśmy zobaczyć (niestety nie w polskich mediach!), jak morduje się i maltretuje manifestantów w czasie zjazdu G8 we Włoszech. Zastrzelono jak psa młodego człowieka, kopano leżące i skute kajdanami kobiety, można było zobaczyć opaćkane krwią mury, ludzi pobitych i rostrzaskanych przez oddziały specjalne itd.

Bardzo smutne jest to, że upamiętnia się jedynie ofiary działań władz socjalistów, lecz jednocześnie skrzętnie tuszuje identyczne ofiary (kościelnej) prawicy. Dlaczego dziś nie odprawia się nabożeństw i nie składa wieńców w miejscu śmierci protestujących kobiet pod Barbakanem w 1936?[4] Niektórzy powiadają, że zbrojne akcje prawicowe są "sprawiedliwe", bo wymierzone przeciw ludziom burzącym ład społeczny i gospodarczy.....

Zamiast podsumowania

Zebrane i przedstawione tutaj cytaty nie stanowią całego obrazu oszustw i manipulacji, jaka dokonywana była i jest obecnie na młodieży szkolnej. Niezmiernie przykre jest, że tak szereoko krytykowane prlowskie metody indoktrynacji znalazły swoje miejsce w podręcznikach wolnej Polski. Zrozumiałe jest, że autor podręcznika ma prawo posiadać własną ocenę wydarzeń, o których rozpawia.
Rodzi się jednak wiele pytań. Czy wolno, jak to uczynił dr Pronobis, tak zintegrować własne oceny, plotki, przypuszczenia i fakty, by nie można było ich oddzielić od siebie? Czy osoby, dla których okres PRL stanowi swoistą fiksację, które ucierpiały w tamtym ustroju powinny nauczać publicznie historii o tamtym okresie? Przypomina to sytuację, gdy zgwałcona kobieta, u której powstała z tego powodu awersja seksualna, prowadzi zajęcia z zakresu kontaktów damsko-męskich. Zapytam zatem ostrzej - czy osoba o zapatrywaniach z pogranicza normy i patologii ma prawo nauczać dzieci? Co robiły służby w ministerstwie oświaty, które dopuściły tego typu podręczniki do nauczania, w dodatku okraszając jeden z nich nadrukiem "podręcznik zalecany przez MEN"? A może indoktrynacja była zjawiskiem zamierzonym i zaplanowanym? Niech to opracowanie będzie przestrogą dla rodziców, którym leży na sercu prawda i sprawiedliwość.

Mam cichą nadzieję, że ten tekst trafi do kogoś z uczciwych w ministerstwie i zostaną podjęte stosowne działania, w celu zapobieżenia rozprzestrzeniania się tego typu "podręczników" w przyszłości.


Bibliografia: Odnośniki - wyjaśnienia uzupełniające

Data pierwszej publikacji (w ramach "PRL na tle II i III RP"): 4.8.2001
Data drugiego wydania: 24.11.2002