Sprawiedliwy podział dochodu narodowego w służbie walki z bezrobociem


Od wielu lat, jeszcze od czasów PRL-u, jesteśmy bombardowani programami naprawy struktur państwa i gospodarki. Od dziesięciu lat palącym problemem stało się bezrobocie. Jego zasięg i rozmiary noszą znamiona katastrofy społeczno-ekonomicznej. Elity polityczne wydają się zauważać ten problem, ochoczo umieszczając w tytułach swych rozmaitych programów wyborczych, rządowych i gospodarczych słowa "wzrost", "rozwój", "przedsiębiorczość", "efektywność" czy wreszcie "praca". Ostatnimi czasy pod wpływem środowisk liberalnych swoistym remedium na wszystkie problemy stał się podatek liniowy. W ferworze walki słownej gdzieś umknęła fundamentalna kwestia sprawiedliwości społecznej, w tym zagadnienie uczciwego podziału dochodu narodowego. To ostatnie pojęcie, bliskie sercu chyba każdego człowieka lewicy, ma swoje zakorzenienie w postawie etycznej, poczuciu humanitaryzmu, dobra i sprawiedliwości. Dzięki trzynastoletniej liberalnej indoktrynacji niewielu lewicowców wie, nawet tych wykształconych ekonomicznie, że sprawiedliwy podział dochodu ma swoje głębokie uzasadnienie ekonomiczne. Jeszcze gorzej zagadnienie to funkcjonuje w świadomości społecznej. Praktycznie znikoma mniejszość zdaje sobie sprawę, że sposób podziału dochodu narodowego wpływa na poziom bezrobocia.
Bezmiar nachalnej liberalnej propagandy jest tak ogromny, że koniecznym wydaje się przypomnienie podstawowych prawd ze sfery ekonomiczno-społecznej.

Człowiek to istota społeczna a nie homo economicus

Człowiek, będąc istotą biologiczną i społeczną, posiada szereg niezbywalnych potrzeb. Najbardziej istotne z punktu widzenia trwania życia są potrzeby biologiczne, a więc pożywienie, woda, schronienie przed deszczem i chłodem, posiadanie potomstwa oraz odzienie i zdrowie. Nie ma możliwości rozwoju społecznego (a także ekonomicznego), jeżeli nie jest zaspokojona choćby w minimalnym stopniu ta grupa potrzeb. Nie mniej ważne są potrzeby społeczne; więzi koleżeńskie, przyjacielskie, rodzinne i wiele innych. Jednakże by móc je realizować niezbędne jest poczucie bezpieczeństwa, które wiąże się bezsprzecznie i bezwzględnie ze stabilnością w zdobywaniu pożywienia, wody, schronienia i możliwością ochrony życia i zdrowia. Dziś, gdy dla większości ludzi jedyną możliwością zaspokojenia tych potrzeb jest pozyskanie środków pieniężnych, sprawą fundamentalnej wagi staje się pewność pracy zarobkowej oraz właściwe wynagrodzenie. Wszelkie zaburzenia w tej materii powodują zakłócenia w zaspokojeniu potrzeb biologicznych, społecznych, a nawet duchowych.
To właśnie potrzeby są motorem działalności człowieka w pojedynkę i społecznie. Działalność ekonomiczna (gospodarcza) jest pochodną życia społecznego, a jej celem jest umożliwienie i ułatwienie zaspokajania potrzeb materialnych i niematerialnych. Pełni więc rolę służebną. Działalność ekonomiczna, podobnie jak inne obszary życia, jest regulowana przez zespół norm życia społecznego (etykę) i zasad prawnych. To ostatnie stwierdzenie jest szczególnie ważne, ponieważ jest przedmiotem zaciekłej krytyki ze strony środowisk liberalnych, które wyzuły sferę ekonomiczną ze wszelkich znanych szlachetnych wartości społecznych.

Rozwój społeczny i gospodarczy

Ilekroć mówimy o rozwoju gospodarczym, musimy posługiwać się rachunkowością społeczną, która jest częścią nauki zwanej ekonomią polityczną albo makroekonomią. Jeżeli gospodarka ma zaspokajać potrzeby w wymiarze społecznym, to owoce tej działalności muszą być dostępne powszechnie, tj. dla szerokich mas ludności. Oznacza to nie tyle formalną (potencjalną) możliwość skorzystania z usługi czy nabycia towaru, lecz praktyczną, realną. Stwierdzamy więc, że celem działalności gospodarczej jest zaspokajanie potrzeb materialnych i niematerialnych wszystkich członków społeczeństwa, a jeśli nie wszystkich, to przynajmniej możliwie największej grupy osób.

O rozwoju mówimy wtedy, gdy następuje zmiana w kierunku pożądanym (postęp). Tak więc rozwojem społecznym będzie wzrost wykształcenia ludności i wynikający z tego postęp stanu nauki, technologii, gdy następuje szerszy dostęp do opieki zdrowotnej, gdy następuje zmniejszenie przestępczości, rozwój kultury, sztuki itd. Rozwój gospodarczy kraju przyczynia się do rozwoju społecznego i na odwrót; rozwój społeczny w wielu sferach staje się podstawą do dalszego rozwoju gospodarczego. Nie ma w tym nic dziwnego, bowiem działalność gospodarcza jest prowadzona przez ludzi i dla ludzi; jest pochodną życia społecznego.

Tutaj ujawnia się najistotniejsza różnica w znaczenia gospodarki i rozwoju. Ekonomiści liberalni operują przede wszystkim na wskaźnikach wysoko zagregowanych (scalonych, zgrupowanych). Dla nich rozwój jest tożsamy z inwestycjami, tj. tworzeniem nowych przedsiębiorstw, wprowadzaniem nowocześniejszych technologii, niższymi kosztami gospodarowania oraz wzrostem wartości dodanej. Nie jest istotne, jak te wszystkie zagadnienia przekładają się na poziom życia szeregowych pracowników. Nie jest istotne, że produkt działalności gospodarczej całego społeczeństwa jest w swej większej części konsumowany przez wąską grupę oligarchów. Sytuacja taka jest akceptowana, a nawet pożądana jeśli tylko jest wynikiem wolnej gry sił rynkowych. Bowiem w ich świecie, nie ma miejsca na realizację w życiu publicznym wartości i zasad społecznych, etycznych, chociażby sprawiedliwości. Wyjątkiem są te wartości, które oni wyznają. Osią koncepcji liberalnych, w tym libertariańskich, jest tzw. idea samoposiadania (self-ownership): jednostki należą tylko do samych siebie a przynależność do wspólnoty, państwa czy Boga zostaje odrzucona (R. Nozick, Anarchy, State, and Utopia s.171-2). Państwu surowo są zakazane działania osłonowe, opiekuńcze, zmierzające do większej równości, wychodzące naprzeciw ludzkim potrzebom (zdrowie, pożywienie, mieszkanie), próbujące wprowadzić powszechny dobrobyt (general welfare) (j.w.)
Ekonomia wraz z gospodarką z pozycji służebnicy zostaje podniesiona do rangi władcy. Najwyższą i najważniejszą zasadą oraz celem społecznym nie są wartości etyczne, potrzeby psychiczne, społeczne, nie nawet samo gospodarowanie co "wolność gospodarowania" w szczególności i osobliwie pojęta wolność w ogólności. (Milton Friedman, Capitalism and Freedom).

Ja stoję na odmiennym stanowisku. Uważam, że nie niski wskaźnik inflacji, nie wysoka wymiana handlowa z zagranicą, nie swoboda zwalniania pracownika, ani żaden inny wskaźnik, regulacja, element gospodarki ani nawet filozoficzna wolność nie jest celem działalności człowieka. Wszystkie one są jedynie środkami, narzędziami w służbie człowiekowi.

Kapitalizm i rynek

Nikt o zdrowych zmysłach nie wątpi, że żyjemy w kraju kapitalistycznym o gospodarce rynkowej, choć z konieczności i na szczęście funkcjonujący układ odbiega od teoretycznych koncepcji liberalnych. Konieczne w tym miejscu jest przypomnienie ogólnych prawidłowości rynkowego kapitalizmu.

Kapitalizm, jak trafnie ujmuje to sama nazwa, na centralnym miejscu umiejscawia kapitał. Kapitaliści, czyli właściciele kapitału, są głównymi inicjatorami życia gospodarczego od strony wytwórczej. Z kolei pracownicy i ich członkowie rodzin, stanowiący liczną i największą grupę społeczną, są inicjatorami życia gospodarczego od strony konsumpcyjnej. Oczywiście nie oznacza, to, że pracownicy są pasożytami, wskazuje jedynie na ich ogromną rolę w procesie odbioru dóbr końcowych, a więc i obrotu gospodarczego.
Rynek to pewien mechanizm koordynacji działalności gospodarczej. Mówiąc inaczej jest to przestrzeń, w której spotykają się sprzedający i kupujący, wymieniając się usługami, towarami i pracą. Obecnie wymiana ta odbywa się za pośrednictwem pieniądza. Zakłada się, że transakcja zawsze odbywa się z korzyścią dla obu stron, ponieważ jest realizowana dobrowolnie, tj. bez przymusu fizycznego i prawnego. Przymusu wynikającego z potrzeb biologicznych w ogóle się nie rozpatruje, gdyż jego uwzględnienie prowadzi do rozkładu modeli ekonomicznych oraz godzi w najwyższą liberalną wartość - egoistycznie, socjopatycznie pojmowaną wolność jednostki. Gwarancją zajścia korzystnej transakcji jest liczny udział kupujących i sprzedających. Gdy sprzedający nie może dojść do porozumienia z jednym kupującym, udaje się do innego, który będzie skłonny przystać na warunki wymiany (np. cenę). W licznych liberalnych modelach ekonomicznych nieformalnie zakłada się, że sprzedawca, nie znajdując właściwego nabywcy, może swój towar spożyć samemu. Podobnie jest w przypadku kupującego. Kupujący szuka tak długo odpowiedniego sprzedawcy, aż znajdzie takiego, który spełnia oczekiwania. Ostatecznie nie musi kupować żadnych towarów, gdyż sam jest wytwórcą potrzebnych środków do życia. Podobnie jak w przypadku towarów funkcjonuje rynek pracy. Pracownik wydzierżawia pracodawcy swój czas i umiejętności, w zamian otrzymując zapłatę. Do transakcji dochodzi tylko wtedy, gdy obie strony tego chcą - nie ma przymusu. Niesatysfakcjonująca oferta jednego przedsiębiorcy z powodzeniem może zostać zastąpiona ofertą innego pracodawcy, gdyż na rynku aktywnych jest ich wielu.

Cena towaru i pracy

Z rynkiem nieodłącznie wiąże się mechanizm kształtowania ceny (w tym także wynagrodzenia za pracę). Wg koncepcji liberalnych cena kształtuje się pod wpływem popytu i podaży (pieniężnego wyrazu zapotrzebowania oraz pieniężnego wyrazu dostępnej ilości danego dobra). Pod wpływem tych dwóch zjawisk na rynku kształtuje się tzw. (jedna) cena równowagi, która wyczyszcza rynek z towaru, tzn. wszyscy kupujący realizują chęć kupna, a wszyscy sprzedający sprzedają swój towar.

Tyle teoryjki. Praktyka ukazuje znacząco odmienny obraz od tej sielanki.
Po pierwsze, współcześnie ani przedsiębiorca, ani pracownik nie wytwarza samemu dóbr, które mógłby spożyć, gdyby nie doszło do transakcji. Bezrobotny, pozbawiony pomocy społecznej, staje przed perspektywą biologicznego unicestwienia.
Po drugie, na rynku pracy występuje głęboka asymetria między ilością pracodawców, a ilością pracowników, zazwyczaj kształtująca się jak 1:100 na niekorzyść pracowników. Dodatkowo, organizacje przypominające średniowieczne gildie, zrzeszające przedsiębiorców jak Business Centre Club, Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych czy Konfederacja Polskich Pracodawców, jeszcze bardziej wypaczają teoretyczne mechanizmy rynkowe, kształtując warunki pracy i płacy na zbliżonym poziomie w całych regionach. Pracownik jest zatem w znacznie gorszej sytuacji, zdany na łaskę i dobry humor przedsiębiorcy.
Po trzecie, dobra występujące na rynku są rezultatem pracy pracowników (szczebla podstawowego i kierowniczego), lecz podział owoców pracy następuje według widzimisię kapitalistów. Pracownicy i osoby zależne stanowią zdecydowaną większość społeczeństwa i to właśnie na nich skupiają się wszelkie negatywne skutki wadliwego funkcjonowania gospodarki, kapitalistów czy podziału dochodu narodowego. Nietrudno się domyśleć, że perturbacje w materii wynagrodzeń doprowadzają do poważnych komplikacji i zaburzeń w zaspokajaniu potrzeb niemal całego społeczeństwa. Dochodzimy do sedna problemu - podziału wytworzonego dochodu narodowego.

Sposób podziału dochodu narodowego i jego społeczno-ekonomiczne skutki

Jak przed chwilą wykazałem, sposób podziału dochodu narodowego pomiędzy osoby żyjące z zysku i pracowników w poważnym stopniu wpływa na zaspokojenie potrzeb przede wszystkim rodzin pracowniczych, emerytów i rencistów. Za chwilę wykażę, że wpływa on także na poziom bezrobocia, strukturę gospodarki, tempo i stabilność rozwoju społeczno-gospodarczego.

W ekonomii przyjmuje się, że potrzeby materialne są nieograniczone. Jednak gdy zaczynamy przyglądać się temu zagadnieniu bliżej, to okazuje się, że nie jest to do końca prawda.
Koszty życia kapitalisty są zazwyczaj wielokrotnie mniejsze od uzyskiwanych dochodów. Różnica między tymi wielkościami składa się na oszczędności, które mogą być przeznaczone na tzw. akumulację (inwestycje, zapasy, powiększenie kapitału obrotowego). Dla uproszczenia zagadnienia, pominę w rozważaniach rolę systemu bankowego. Inwestycje, jeśli są trafione powiększają dochód narodowy, którego miernikiem jest np. Produkt Krajowy Brutto. Większy dochód narodowy oznacza lepsze zaspokojenie potrzeb społeczeństwa. Niestety, jak pokażę w dalszej części opracowania, założenie to nie jest zawsze spełnione. W każdym bądź razie przeprowadzone rozumowanie doprowadza do wniosku, że im większą cześć dochodu narodowego przejmują kapitaliści, tym bardziej prawdopodobny jest dynamiczny wzrost i rozwój gospodarczy, a co za tym idzie, wyższy poziom życia, niższe bezrobocie etc. Wyrażając to jeszcze inaczej, im gorzej dla pracowników był, jest i będzie dzielony dochód narodowy, tym lepiej żyją i będą żyć owi pracownicy. Powyższe stwierdzenie szeroko promują przedstawiciele i zwolennicy myśli liberalnej. Teza ta, zawarta w pracach wczesnych klasyków, została negatywnie zweryfikowana empirycznie już w początkach XIX wieku, gdy dane statystyczne dotyczące tempa i rozwoju rzeczywistej gospodarki w sposób diametralny odbiegały od przewidywań wynikających z modeli klasycznych, budowanych na koncepcjach Smitha i Ricardo. Przyczyną rozbieżności było i jest m.in. zjawisko skarbienia (Historia Myśli Ekonomicznej, Wacław Stankiewicz)

Człowiek spożywa ograniczoną ilość dóbr

W ekonomii liberalnej operuje się wielkościami maksymalnie zagregowanymi (scalonymi), nie wyróżniając w praktyce popytu ze strony kapitalistów oraz pracowników najemnych i osób zależnych. Tymczasem różnią się one zasadniczo. Różnica ta polega nie tylko na wielkości dochodu do dyspozycji, lecz także na strukturze zapotrzebowania konkretnych dóbr. W zakupach pracowników dominują podstawowe dobra konsumpcyjne. W przypadku kapitalistów mogą dominować dobra inwestycyjne, a w strukturze wydatków konsumpcyjnych dominują dobra luksusowe.

Jak pisałem człowiek ma wiele potrzeb, lecz jednocześnie są one ograniczone. Pomijając dostępność środków finansowych można wyróżnić dwa dodatkowe aspekty: ograniczenie w wymiarze fizycznym i w wymiarze czasowym.

Ograniczenie ze strony czasu polega na tym, że człowiek nie tylko spędza czas na konsumpcji, lecz poświęca go na pracę, wypoczynek (w tym sen), kontakty z rodziną, przyjaciółmi, rozmaite niezbędne czynności związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Są także takie formy aktywności, które pochłaniają spore ilości czasu, np. czytanie książki. Nie trudno się domyśleć, że liczba książek, które może przeczytać (a więc i kupić) jeden człowiek w ciągu roku jest silnie ograniczona. Czas jest istotnym czynnikiem ograniczającym ilość użytkowanych dóbr.

Ograniczenie w wymiarze fizycznym polega z grubsza na tym, że człowiek nie jest w stanie spożyć dóbr w dowolnej ilości (a więc i wartości pieniężnej). Dotyczy to nie tylko żywności (ograniczona pojemność żołądka i tempo przemiany materii), lecz również wszystkich pozostałych. Ile można kupić dla siebie telewizorów? 3? 5? 10? Teoretycznie i 100, lecz nawet ludzie zamożni nie kupują dodatkowej ilości dóbr tego samego rodzaju, których nie będą w stanie wykorzystać. Dlatego właśnie udział żywności i kosztów utrzymania domu w wydatkach ogółem maleje wraz ze wzrostem dochodów. Gdy dochody osiągają pewien poziom, wydatki konsumpcyjne nie ulegają dalszemu zwiększeniu, a kwota wolna tworzy oszczędności.

Wadliwy podział dochodu narodowego zmniejsza tempo rozwoju społecznego i gospodarczego

Bystrzejszy czytelnik zapewne już się domyśla, gdzie kryją się niebezpieczeństwa przy wadliwym, tj. niekorzystnym dla pracowników podziale dochodu narodowego. Musimy sobie dobrze uświadomić, jakie znaczenie mają ograniczenia wynikające z bariery fizycznej i czasowej. Gdy maleje udział pracowników w dochodzie narodowym, relatywnie maleje także całkowite zapotrzebowanie na różnego rodzaju końcowe dobra (podstawowe). Wynika to z faktu, że kapitaliści, jak wykazałem przed chwilą, nie są sami w stanie skonsumować wszystkich dóbr wytwarzanych i sprzedawanych w swoich przedsiębiorstwach. Do tego potrzebny jest im masowy odbiorca, czyli pracownicy i osoby zależne.

Z powyższego logicznie wynika, że jeśli wytworzony dochód dzielony jest w taki sposób, iż jego większa część przypada garstce osób żyjących z zysku, to przedsiębiorstwa napotykają na barierę niedostatecznego popytu. Niedostateczny popyt oznacza wzmożenie się konkurencji ze strony innych przedsiębiorstw, ale nade wszystko ograniczenie tempa przyrostu sprzedaży dóbr (i usług), a więc w konsekwencji do ograniczenia możliwości realizacji efektywnych inwestycji. Następuje w tym miejscu naruszenie mechanizmów gospodarki rynkowej, bo inwestycje zazwyczaj są realizowane w tych gałęziach, w których występuje najszybszy wzrost sprzedaży (co może przejawiać się w szybszym wzroście cen dóbr tej gałęzi względem innych dóbr). Z kolei spadek inwestycji powoduje ograniczenie tempa rozwoju gospodarczego. Przy rosnącej presji konkurencyjnej i malejącej wartości sprzedaży, przedsiębiorstwa chcąc utrzymać się na rynku redukują jednostkową wartość dodaną (marżę na produkt), zmniejszając nieproporcjonalnie silniej fundusz płac. Następuje spadek efektywności zatrudnionych, produktywności majątku trwałego, a przedsiębiorstwa ratując się przed upadkiem w pierwszej kolejności redukują zatrudnienie. Widać więc wyraźnie, że współczesna gospodarka jest nastawiona na masowego odbiorcę. Bez niego nie może dobrze funkcjonować.

Przy wadliwym podziale dochodu narodowego klasa przedsiębiorców i kapitalistów dysponuje pieniędzmi, których nie jest w stanie ani wykorzystać do konsumpcji, ani efektywnych inwestycji, które powiększały by im dochód. W tym samym czasie rodziny pracowników cierpią niedostatek z powodu niskich płac oraz bezrobocia, a siła nabywcza rent i emerytur maleje w związku z relatywnym zmniejszeniem wpływów z podatków i składek. Mamy więc sytuację, w której jedna wąska grupa społeczna, żyjąca z owoców cudzej pracy, dysponuje nadmiarem środków finansowych, a druga grupa, faktycznie tworząca ten produkt społeczny i będąca ogromną większością, cierpi na poważny ich niedostatek, co powoduje stopniowe powiększanie się obszarów społecznej biedy i nędzy.

Skrajnie nierównomierny podział dochodu narodowego rodzi także inne poważne problemy. Wspomniałem, że w takiej sytuacji kapitaliści nie są w stanie właściwie spożytkować dostępnych im środków. Prowadzi to do marnotrawstwa środków i nieoptymalnej alokacji zasobów. Przyczyny tego stanu rzeczy wynikają z nasilenia się wielu negatywnych zjawisk na płaszczyźnie gospodarczej i społecznej. A przyczyną nasilania się tych negatywnych zjawisk jest właśnie nieuczciwy i wadliwy podział dochodu narodowego.

Część dochodów, których kapitaliści nie mogą zainwestować, zostaje wydana na różnego rodzaju fanaberie. Pieniądze te mogą pójść na absurdalnie kosztowne produkty, których cena przewyższa kilkadziesiąt a nawet kilkaset razy cenę tego samego produktu dostępnego w sieci detalicznej dla odbiorcy masowego tylko dlatego, że jest sprzedawana w dzielnicach ekskluzywnych, dostępnych jedynie dla osób majętnych. Zakupy te mają charakter snobistyczny. Zjawiska te możemy obserwować w bogatych rejonach, np. Beverly Hills, gdzie szklanka wody mineralnej kosztuje 30$, a puszka piwa nawet 200$.
Kolejną grupą wydatków przeznaczonych na fanaberie stanowią zakupy narkotycznych środków odurzających, "usług" prostytutek czy wreszcie pedofilskich wycieczek w celach wiadomych. Te zjawiska są szczególnie nasilone w młodym i średnim pokoleniu biznesmenów. Widzimy więc, że ciężko wypracowane zyski przez podległych kapitalistom ludzi pracy najemnej trafiają w drugi obieg gospodarczy, są wydawane nieracjonalnie, nierzadko tworząc i wspierając szarą strefę, a nawet działalność przestępczą.
Ten wadliwy podział dochodu narodowego sprawia, że wytwórczość, handel i usługi, a więc struktura gospodarki jest nastawiona przede wszystkim na zaspokajanie potrzeb i fanaberii wąskiej grupy osób żyjących z zysku. Występuje przy tym chroniczny i często głęboki niedobór dóbr środków na powszechnie dostępną opiekę zdrowotną, edukację, kulturę, wypoczynek. Dyskryminacja ekonomiczna pracowników najemnych obniża ich stopę życiową co negatywnie wpływa na ich zdrowotność, poziom wykształcenia, kulturę, umiejętności społeczne, umniejszając "przydatność" na rynku pracy, a to z kolei w świadomości przedsiębiorców uzasadnia dalsze utrzymywanie dyskryminacji. Mamy tutaj do czynienia z błędnym kołem. Dyskryminacja ekonomiczna powoduje biedę, a bieda podtrzymuje dyskryminację ekonomiczną. W skrócie sytuację tą opisuje stwierdzenie "Ludzie są biedni, ponieważ są biedni". Analogiczną zależność przyczynowo-skutkową na przykładzie dyskryminacji rasowej w USA przedstawił wybitny ekonomista, laureat nagrody Nobla, Gunnar Myrdal. Myrdal nazywa ten proces "kumulatywną przyczynowością".


Przedstawiona powyżej analiza ma charakter wywodu spekulatywno-logicznego. Za chwilę zobaczymy, że wszystkie te wnioski dadzą się dowieść matematycznie i znajdują potwierdzenie w statystyce gospodarczej.




Analiza Input-Output

Dla unaocznienia wszystkich poprzednio wywiedzionych wniosków posłużę się analizą przepływów międzygałęziowych, zwaną także analizą input-output lub analizą nakładów i wyników. Jej autorem jest wybitny ekonomista-praktyk, laureat nagrody Nobla (1973r), Wassily W. Leontief. Pierwszym wstępem do input-output była praca z 1936r pt "Ilościowe relacje nakładów i wyników w systemie gospodarczym Stanów Zjednoczonych" (Quantitative Input and Output Relations in the Economic System of the United States, Review of Economic Statistics, 1936 nr 3,s.109-132). Jego koncepcja opiera się na modelu równowagi ogólnej L.Walrasa, a jej pierwociny możemy odnaleźć w schematach reprodukcji K. Marksa i "tablicy ekonomicznej" F. Quesnay'a. Zasługą Leontiefa jest nadanie modelowi Walrasa formy możliwej do zastosowania w badaniach empirycznych.
Analiza input-output znajduje szerokie zastosowania od analizy ekonomicznej pojedynczego przedsiębiorstwa, poprzez analizę gospodarki narodowej, światowej, a na problemach ekologii, systemu zdrowia, rozbrojenia i planowaniu ogólnospołecznym skończywszy. Pierwsze pełne opracowania autora dotyczyły właśnie społeczno-ekonomicznych skutków zbrojeń i rozbrojenia oraz problemów zasobów naturalnych i ochrony środowiska. Po II wojnie światowej analiza input-output została znacznie rozwinięta umożliwiając prowadzenie badań przepływów międzyregionalnych. Współcześnie niemal wszystkie kraje posiadające rozbudowany system statystyki gospodarczej publikują tablice przepływów międzygałęziowych i międzyregionalnych dla własnej gospodarki. Co parę lat odbywają się krajowe i światowe sympozja poświęcone tej metodzie analizy. Narzędzie to choć pożyteczne i wszechstronne ma swoje wady. Podstawowym z nich jest czasochłonność przygotowania tablic przepływów. W Polsce tablice te są wydawane w cyklu pięcioletnim (57 gałęzi). W tym roku na grudzień zapowiedziane są nowe tablice na rok 2000.

Spróbujmy zatem zastosować to narzędzie do naszej analizy wpływu sposobu podziału dochodu narodowego na poziom bezrobocia i gospodarki. Zanim przejdę do konkretnych wyliczeń muszę przedstawić pewne założenia i nomenklaturę.

Analiza ma charakter wirtualny, teoretyczny. Poszczególne składniki tablicy przepływów międzygałęziowych zostały dobrane arbitralnie. Po pierwsze dlatego, że nie są mi dostępne aktualne (1995) gusowskie tablice przypływów dla gospodarki polskiej, więc nie mogłem dokonać stosownej agregacji. Po drugie arbitralny dobór składników nie wpływa na jakość analizy, ponieważ uzyskane zależności oraz relacje wyników nie są zależne od tzw. macierzy technologii wytwarzania (będącej pochodną struktury macierzy przepływów międzygałęziowych). Wyniki i wnioski przeprowadzanej analizy mają zastosowanie dla wszystkich realnie istniejących systemów gospodarczych, niezależnie od ich poziomu rozwoju, struktury gałęziowej, struktury produkcji i spożycia. Nie należy utożsamiać powyższych tablic z danymi dla Polski, choć zostały one tak dobrane, by przypominać dane dla naszego kraju. Zabieg ten ma na celu ułatwić śledzenie wyników obliczeń i tok rozumowania.

W tablicy dokonałem podziału na gałęzie zajmujące się produkcją i sprzedażą dóbr podstawowych oraz dóbr luksusowych. Podział oczywiście ma charakter umowny i mogłyby wyglądać zupełnie inaczej.
Do dóbr podstawowych zaliczyłem: żywność, odzież, obuwie, dobra kultury, lokum wraz z wszystkimi mediami, oświatę i podstawową opiekę zdrowotną oraz proste, nisko przetworzone dobra inwestycyjne.
Do dóbr luksusowych zaliczyłem: dobra inwestycyjne (lokaty bankowe, inwestycyjne, akcje. obligacje) oraz wszelkie markowe i drogie produkty wyższej klasy np. drogi sprzęt rtv, pojazdy mechaniczne, wille, a także urlopy wypoczynkowe w egzotycznych krajach, a także dobra inwestycyjne.
W części dotyczącej podziału wytworzonego dochodu narodowego uwzględniłem dwie klasy społeczne: pracowników najemnych (ludzi żyjących z własnej pracy) oraz kapitalistów (ludzi żyjących z zysku i pracy cudzej). Z uwagi na mały udział rolnictwa w PKB i dla prostoty prezentacji ta grupa została pominięta. Emeryci i renciści zostali wciągnięci pod kategorię "pracownicy", gdyż fundusz rent i emerytur jest tworzony niemal w 90% z składek pochodzących z funduszu płac pracowniczych. W kategorii kapitaliści mieści się także kadra kierownicza wyższego szczebla oraz wyjątkowo mikroprzedsiębiorcy.

Dane demograficzne przedstawiają się następująco:
Populacja 38,7 mln
Emeryci i renciści 10 mln
Liczba osób aktywnych zawodowo 18,7 mln
Liczba pracowników najemnych 12,3 mln
Rolnicy i pomagający członkowie rodzin 4,5 mln
Przedsiębiorcy, kadra zarządcza wyższego szczebla i kapitaliści 1,9 mln

W swoich obliczeniach przyjąłem, że grupa "pracowników" swój roczny dochód do dyspozycji wydaje w 90% na dobra podstawowe, a 10% na dobra z grupy luksusowych. W przypadku grupy "kapitalistów" wydatki te wynoszą odpowiednio 30% i 70%.

W tabeli Tab.1 możemy zobaczyć kompletną skróconą tablicę przepływów międzygałęziowych wraz z dodatkowymi elementami. Oryginalne nazewnictwo zostało zmienione na bardziej zrozumiałe dla laików. Tabela zawiera wiele elementów, których nie mogę omówić z uwagi na ograniczoną objętość tekstu. Nas przede wszystkim interesują pola zaznaczone na żółto. Osoby, które są dociekliwe mogą przeczytać dodatkowe wyjaśnienia. Pozostałe osoby bez straty zrozumienia mogą przejść dalej.

Wyjaśnienia dla dociekliwych

Spójrzmy. Zasadnicza tabela (ta większa) podzielona jest na 3 części. W pierwszej widnieją 2 wyróżnione gałęzie (dobra podstawowe, luksusowe) oraz przepływy wartości dóbr między nimi (przepływy na potrzeby produkcji i handlu), po lewej stronie jest sprzedaż globalna (wiersze) będąca sumą produkcji dla przedsiębiorstw i na rynek (dla odbiorców końcowych). W drugiej części (tej najbardziej na prawo) mamy sprzedaż rynkową poszczególnych gałęzi przeznaczoną dla indywidualnego odbiorcy. W trzeciej, dolnej części mamy koszty materiałowe (liczone kolumnami, a suma wg wiersza), dochód narodowy wytworzony (rozbity dodatkowo na część dla pracowników i dla kapitalistów) oraz produkcja globalna. Jak ją odczytywać? Spójrzmy na szare pole z wartością 75,1 mld zł. Oznacza ona, że przedsiębiorstwa z gałęzi dostarczającej dobra podstawowe sprzedały przedsiębiorstwom z gałęzi dóbr luksusowych własne dobra na kwotę właśnie 75,1 mld zł. Można też wyjść od odwrotnej strony. Przedsiębiorstwa zajmujące się dobrami luksusowymi zakupiły na rzecz własnej produkcji (oraz handlu) dobra podstawowe za 75,1 mld zł. Wiersze zawierają strukturę sprzedaży. Na przykład sprzedaż globalna gałęzi sprzedającej dobra podstawowe wynosi 1156,7 mld zł, bo przedsiębiorstwa te sprzedały dobra za 694 mld zł innym przedsiębiorstwom ze swojej branży, 75,1 mld zł przedsiębiorstwom z drugiej gałęzi i 387,6 mld zł odbiorcom końcowym. Z kolei kolumny wyznaczają koszty i tzw. wartość dodaną (tutaj wraz z podatkami). Na przykład, gałęź pierwsza zużywa na swe potrzeby dobra podstawowe za 694 mld zł i 115,7 mld zł dóbr luksusowych, co daje łączne koszty 809,7 mld zł. Jednocześnie przychód (sprzedaż) tej gałęzi wynosi 1156,7 mld zł. Po odjęciu kosztów od przychodów uzyskujemy dochód w wysokości 347 mld zł, który jest następnie dzielony na fundusz płac pracowniczych i zyski kapitalistów. Tabela druga sama się tłumaczy. Jeżeli podzielimy wartość funduszu płac przez przeciętne wynagrodzenie otrzymamy zapotrzebowanie na pracę. Różnica pomiędzy liczbą osób aktywnych na rynku pracy i liczbą zatrudnionych daje bezrobocie. Proste, nieprawdaż? Osoby szczególnie zainteresowane "kuchnią" obliczeń, pragnące je zweryfikować, samemu przeprowadzić własną analizę mogą ściągnąć plik arkusza kalkulacyjnego (xls) z narzędziem analitycznym, które zostało użyte w poniższych wyliczeniach tutaj: leon3.xls Osoby zainteresowane szerzej problematyką analizy nakładów i wyników Leontiefa powinny sięgnąć po literaturę.


Przed omówieniem tabeli wyników jedno zastrzeżenie. Widoczne wartości sum poszczególnych kolumn i wierszy mogą być "niedokładne" na ostatnich miejscach dziesiętnych, gdyż wszystkie (niewidoczne) obliczenia wykonano przy pełnej dokładności (15 cyfr), lecz wyniki prezentowane są w zaokrągleniu (do dwóch cyfr).

W dalszej części będziemy bazować tylko na tabeli ujmującej zapotrzebowanie na pracę (deficyt zatrudnienia lub bezrobocie), płace i strukturę produkcji rynkowej.

Przy dochodzie narodowym rzędu 760 mld zł występuje ponad 20% bezrobocie, tj 3,8 mln osób pozostaje bez pracy, o czym informują dwie komórki zaznaczone na żółto. Dochód narodowy jest dzielony w ten sposób, że pracownicy otrzymują 35% a kapitaliści 65%, co zostało zaznaczone w opisie tabeli jako 35/65. Struktura sprzedaży rynkowej ujawnia, że mniej więcej połowę całkowitej wartości sprzedaży dóbr stanowią dobra luksusowe. Struktura zatrudnienia pokazuje, że o wiele więcej pracowników (niemal 2x) jest zatrudnionych w gałęzi o niższym przeciętnym wynagrodzeniu. Przeciętny miesięczny koszt pensji pracowniczej wynosi 2463 zł, a dochód brutto na jednego zatrudnionego wynosi 2039 zł. Po potrąceniu składek ZUS i podatków zostaje ok 1400 zł, a w przeliczeniu na wszystkich pracujących wynosi nieco ponad 1000 zł. W przypadku emerytów i rencistów przeciętne świadczenie wynosi 528 zł, natomiast kapitaliści aktywni gospodarczo mają do dyspozycji miesięczny dochód brutto 30,5 tys. zł (netto 19 tys. zł zakładając, że płacą uczciwie podatki nie korzystając z żadnych ulg). Widzimy więc, że relacja pomiędzy dochodami kapitalisty, a pracownika ma się jak 15:1 (w ujęciu netto: 14:1)
Kapitaliści na inwestycje po potrąceniu wydatków na spożycie dysponują kwotą 427 mld zł, co stanowi 56 % dochodu narodowego. W normalnych warunkach gospodarka jest w stanie wchłonąć w ciągu roku inwestycje na łączną kwotę ok. 30% dochodu narodowego. Wyższe nakłady wiążą się z ryzykiem inwestycji nietrafnych, przeinwestowania gospodarki i związanych z tym rozmaitych niedoborów. Gdy inwestycje kapitałowe przekraczają znacznie ponad 30% to bardzo często nadwyżka jest angażowana w wirtualną gospodarkę, rozmaite spekulacje finansowe, manipulacje kursem walut itd. co grozi utratą stabilności makroekonomicznej. Najczęściej jednak nadwyżka ta jest przejadana i kierowana w drugi obieg gospodarczy, w szarą strefę. Nasilają się opisane wcześniej negatywne zjawiska i patologie społeczne, ekonomiczne. Z kolei nakłady poniżej 20% dochodu narodowego skutkują spowolnieniem, a nawet zatrzymaniem rozwoju gospodarczego.

Dokonajmy teraz zmiany podziału dochodu narodowego w kierunku bardziej korzystnym dla grupy umownie zwanej pracownikami. Niech przy takim samym poziomie rozwoju gospodarczego i przy tych samych pensjach pracownicy otrzymują 48,9% wytworzonego dochodu narodowego. Po podstawieniu do modelu zmiennych niezależnych i przeliczeniu zmiennych zależnych, skutki przedstawia tablica Tab. 2. Tabela tłumaczy wszystko. Przy dokładnie tym samym dochodzie narodowym, lecz przy podziale niemal fifty-fifty likwidowane jest praktycznie całe bezrobocie. Struktura sprzedaży jest bardziej nastawiona na potrzeby pracowników, co jest zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że teraz pracownicy (oraz emeryci i renciści, patrz założenia) dysponują kwotą 372 mld zł, podczas gdy poprzednio - 266 mld zł. W ślad za zmianą struktury popytu, a więc i sprzedaży i produkcji zmieniła się struktura zatrudnienia. Teraz relatywnie więcej osób niż poprzednio pracuje w gałęzi o wyższym wynagrodzeniu. Przeciętny miesięczny dochód netto pracownika wzrasta do 1420 zł, emerytury i renty do 720 zł, lecz dochód kapitalisty spada do 11,2 tys. zł. Wynika z tego, że relacja dochodu kapitalisty do pracownika ma się jak 8:1.
Kapitaliści na inwestycje dysponują kwotą 294 mld zł, co stanowi 39% dochodu narodowego.

Pójdźmy jeszcze dalej i zmodyfikujmy tak podział, aby kapitalistom na inwestycje zostało 30% dochodu narodowego. Takie rezultaty dla tego konkretnego układu gospodarczego uzyskujemy, gdy grupa pracowników i osób zależnych uzyska udział 57%. Rezultaty przedstawia tabela Tab. 3. Wyjaśnienia wymagają ujemne liczby bezrobocia. Otóż informują one, że przy nie zmienionej wysokości płac i zlikwidowaniu strukturalnego bezrobocia gospodarka sygnalizuje dodatkowe zapotrzebowanie na ponad dwa miliony osób. Zostały zatem stworzone warunki do likwidacji ukrytego bezrobocia na wsi. Możliwe jest także szerokie zatrudnienie osób niepełnosprawnych. Struktura zatrudnienia i sprzedaży wyraźne ewoluuje zgodnie z preferencjami pracowników. Relacja dochodów netto kapitalisty w stosunku do pracownika wynosi 6:1


Następna i ostatnia tabela ilustruje sytuację, w której w przybliżeniu połowa wartości inwestycji jest finansowana przez system bankowy, a połowa ze środków własnych (dochodu narodowego) w posiadaniu kapitalistów. Kapitaliści mają do swej dyspozycji 30% dochodu narodowego. Ta tabela do złudzenia przypomina poprzednią. Podobny jest poziom deficytu pracowników, podobny poziom zatrudnienia, lecz płace w obu gałęziach wzrosły o 20%, a płaca przeciętna o prawie 27% w stosunku do tabeli 1. Struktura sprzedaży osiągnęła swoje optimum, odzwierciedlając preferencje największej liczby konsumentów, czyli pracowników i ich rodzin oraz emerytów i rencistów. Struktura zatrudnienia przedstawia się również znacznie lepiej niż w tabeli 1. Liczba osób zatrudnionych w gałęzi pierwszej niemal dorównuje gałęzi drugiej. Analogicznie jak poprzednio istnieją korzystne warunki do likwidacji ukrytego bezrobocia, zatrudnienia osób niepełnosprawnych oraz ograniczenia szarej strefy. Relacja dochodów kapitalisty do dochodów pracownika spada do 3,4:1. Gdyby obsadzone zostały w gospodarce wszystkie miejsca pracy to przeciętne wynagrodzenie netto wyniosłoby 1763 zł, emerytury i renty 1012 zł, a dochody kapitalisty 6347 zł. Zatem, mimo zwiększenia zatrudnienia o 6 milionów osób w stosunku do stanu wyjściowego, miesięczne dochody netto wśród pracowników wzrastają o 26% a emerytury i renty niemal o 100%. Tak wysoki wzrost świadczeń emerytalno-rentowych jest możliwy dlatego, że wzrosła liczba płatników składek. Gdyby świadczenia emerytalne wzrosły tylko tyle ile płace tj. do ok. 670 zł, to zaistniałaby przestrzeń do obniżki składek na fundusze społeczne do 25-26%, a zaoszczędzona kwota w wysokości prawie 50 mld zł mogłaby zostać przeznaczona bądź na akumulację, bądź na wzrost płac, bądź też jedno i drugie w systemie mieszanym.

Na sam koniec warto poczynić jeszcze trzy krótkie spostrzeżenia.
Po pierwsze, wraz ze wzrostem uczciwości w podziale dochodu narodowego, następuje zwiększenie ilości działających na rynku przedsiębiorców. Jest to możliwe dlatego, że znacznie korzystniejsze wynagrodzenia wraz z likwidacją bezrobocia dają szansę poczynienia oszczędności przez dobrze sytuowanych pracowników. Zgodnie z koncepcjami liberalnymi większa liczba przedsiębiorców oznacza większą konkurencję wśród nich, co stwarza korzystniejszą sytuację konsumenta i polepsza sprawność mechanizmów rynkowych. Liczniejsza rzesza przedsiębiorców wraz z niskim bezrobociem stwarza korzystne warunki poszukiwania i wykonywania pracy przez pracowników. Zmienia się relacja między pracownikami i przedsiębiorcami. Teraz bowiem nie praca jest dobrem poszukiwanym, deficytowym lecz pracownicy. Role więc się odwracają.
Po drugie, więcej pracujących oraz lepsze wynagrodzenia, a wraz z nimi emerytury i renty to większe zapotrzebowanie dóbr masowych. Stwarza to pole do działania dla nowych małych, rodzinnych firm. Musimy pamiętać, że nie wszyscy kapitaliści i przedsiębiorcy są potentatami. Prawdę powiedziawszy jest dokładnie odwrotnie; 95% z nich stanowią ludzie, tak jak pracownicy, żyjący z pracy własnych rąk, tyrający na chleb od rana do nocy w swoim maleńkim biznesie. Te maleńkie firmy są nastawione w swej większości na klientów indywidualnych, więc zamożniejszy masowy konsument wpływa na ich sytuację w ogromnym stopniu.
Wreszcie ostatnie, trzecie spostrzeżenie. Jak wiadomo, pewna rozpiętość płac jest pożądana, gdyż stwarza dogodne warunki do premiowania pracowników pozytywnie wyróżniających się, uczciwych, solidnych, pracowitych i efektywnych. Nie mniej jednak koniecznym warunkiem jest właściwy podział wypracowanego dochodu pomiędzy fundusz płac i zyski kapitalistów. Niski udział funduszu płac powoduje zaniżanie płac pracowników o niskich i przeciętnych kwalifikacjach oraz niedobór funduszy na premie dla wyróżniających się pracowników. Taki stan na dłuższą metę obniża motywację zatrudnionych i jakość pracy.

Krytycy mogą zarzucić, że wzrost zatrudnienia odbywa się tutaj kosztem spadku wydajności pracy. Ten kontrargument nie jest w pełni zgodny z prawdą. W zdecydowanej większości wzrost zatrudnienia wynika z zmiany struktury produkcji. Wynika on także ze zmiany warunków zatrudnienia na bardziej korzystne dla pracowników. Obecnie często spotykamy się z sytuacją niedozatrudnienia pracowników, pseudo wysoką wydajnością pracy wynikłą z nadmiernego obciążenia pracowników zarówno zakresem obowiązków (wykonywanie 3-7 funkcji zawodów przez jednego zatrudnionego), jak i nadmierną eksploatacją czasu pracy (praca po 12-16 i więcej godzin na dobę).

Teoria a praktyka

Spróbujmy przyjrzeć się, jak wyglądają relacje dochodów w państwach zamożnych i tych niezamożnych.
Przyjrzyjmy się najpierw przeciętnym wynagrodzeniom różnych grup społeczno-zawodowch w Finlandii i USA. Oba kraje, choć kapitalistyczne o rynkowym typie gospodarki, prowadzą odmienną filozofię społeczno-ekonomiczną.

Przeciętne miesięczne zarobki brutto, Finlandia (2000r)
Zawód, zajęcie marki fińskie
niewykwalifikowany pracownik, np. sprzątaczka 7 696
pracownik biurowy 7 994
sprzedawca w sklepie (np. meblowym) 8 666
technik laboratorium i asystent 9 060
kierowca autobusu i motorniczy 11 097
pielęgniarka 11 529
pracownik z średnim technicznym wykształceniem 12 124
nauczyciel dyplomowany 15 525
inżynier 15 526
"Junior manager" 16 099
prawnik sądowy i administracyjny 20 522
lekarz ze specjalizacją, prof. medycyny w dużym centrum zdrowia 23 885
menadżer banku 24 272
menadżer firmy ubezpieczeniowej 25 453

© Statistics Finland www.stat.fi
Przeciętne tygodniowe zarobki brutto mężczyzn, USA (1999r)
Zawód, zajęcie Dolary am.
Sprzątacze, robotnicy, pomocnicy 377
Monterzy, operatorzy maszyn 487
Kierowcy i maszyniści 522
Pracownicy biurowi 539
Pracownicy działu sprzedaży 696
Pracownicy techniczni 728
Pracownicy wysoko wykwalifikowani, np. inżynierowie, programiści 939
Kierownictwo wyższego szczebla
dyrektor wykonawczy
967

© US Census Bureau, Statistical Abstract of the United States 2000, Labour, Force and Earnings


Widać wyraźnie, że relacja przeciętnych wynagrodzeń menadżera do dochodu pracownika o najniższym statusie materialnym wynosi 3,3:1 w przypadku Finlandii i 2,6:1 w przypadku USA. Tak stosunkowo niewielka dysproporcja dochodów wśród osób zatrudnionych, wbrew sugestiom liberałów, nie zmniejsza konkurencyjności, ani nie wywołuje olbrzymiego bezrobocia, a w przypadku Finlandii nie przeszkadza w utrzymaniu wysokiego tempa przyrostu dochodu narodowego. Te dane dotyczą wynagrodzeń osób zatrudnionych. Nieco inaczej wygląda sytuacja przy podziale dochodu między pracowników i kapitalistów. W Finlandii jest on bliższy naszemu modelowi 70/30. W przypadku USA w 1994r 20% najbogatszych dysponowało 49% dochodu narodowego. Począwszy od końca lat 70, gdy na arenę polityczną i ekonomiczną wkroczył liberalizm, dochód narodowy USA zwiększył się o niemal połowę. Niestety, jak ukazuje nam opracowanie "Trends in the Distribution of After-Tax Income: An Analysis of Congressional Budget Office Data" w latach 1977-94 dochody 60% gospodarstw domowych realnie spadły od 1% w grupie średniej do 16% w grupie najbiedniejszej. Jednocześnie dochody 1% najbogatszych Amerykanów w tym samym czasie wzrosły realnie o 72%. Od ponad 10 lat gospodarka amerykańska ma problemy ze wzrostem, rośnie systematycznie bezrobocie. Czy kłopoty gospodarcze przy rosnącej dysproporcji podziału dochodu narodowego to przypadek?

Niemal identyczne wnioski uzyskujemy porównując kraje Ameryki Łacińskiej z krajami Azji płd-wsch. W obu regionach występuje wysoki przyrost naturalny. Różnice między nimi nie mogą zatem być spowodowane "nadmiernym" przyrostem ludności. Wieloletnie badania naukowe prowadzone przez Oxfam International podpierają nasze wnioski. Wynika z nich bowiem, że im korzystniej jest dzielony dochód narodowy dla najbiedniejszych, tym szybsze jest tempo rozwoju gospodarczego i społecznego. Na całym obszarze Azji na każdy 1% wzrostu gospodarczego liczba ludzi pozostających w stanie nędzy lub biedy zmniejsza się o ponad 3%. W przypadku krajów afrykańskich - o około 1%, zaś w Ameryce Łacińskiej - znacznie poniżej 1%. Proces redukcji ubóstwa w regionie latynoamerykańskim przebiega najwolniej w całym świecie. W latach 80. krąg biedy objął kolejne 100 milionów Latynosów (więcej niż wynosi przyrost naturalny). Stało się to mimo, a może właśnie dlatego, że wdrażano pod "pieczą" USA liberalne utopie, w tym głównie uderzające w dochody największej części społeczeństwa (obniżanie płacy minimalnej, liberalizacja Kodeksu Pracy, zwiększenie rozpiętości dochodów). Z kolei na drugim końcu świata, w Malezji w latach 70. blisko 60% ludzi żyło w biedzie, natomiast już na początku lat 90. tylko 18%. Co więcej, rozwój tegoż kraju azjatyckiego odbywał się przy niemal stałym udziale pracowników w dochodzie narodowym. To właśnie badania Oxfam wykazały, że tempo likwidacji ubóstwa jest silnie uzależnione od tego, jaką część wytworzonego dochodu narodowego otrzymują biedni (Oxfam, London 1997, Growth with Equity: Executive Summary). W Brazylii udział w dochodzie narodowym 10% najbiedniejszej ludności nie przekracza 1%, tj. te 10% ludności otrzymuje mniej niż 1/100 dochodu narodowego, podczas gdy w Indonezji, Malezji czy nawet w Wietnamie aż 7%! Jakie są tego konsekwencje? Takie, że Brazylia by dorównać szybkości zmniejszania biedy w Malezji musi rozwijać się siedem razy szybciej niż ta ostania. Inny kraj - Meksyk - musiałby rozwijać się w tempie cztery razy większym niż Korea Południowa, by uzyskać zbliżone tempo redukcji biedy tej ostatniej. Wieloletni patronat USA nad gospodarką Wenezueli (7. producent ropy naftowej na świecie) i Haiti, w trakcie którego wdrażano jedynie słuszne liberalne wizje gospodarki, zaowocował tym, że Haiti należy do najbiedniejszych krajów świata (ok. 500$ dochodu narodowego per capita), a Wenezuelę cechuje największe i pogłębiające się rozprzestrzenienie nędzy. Na początku lat 90. ponad 80% Wenezuelczyków żyło w ubóstwie, podczas gdy dziesięć lat wcześniej 50%.

Na sam koniec przytoczę dane ONZ, z których wynika, że rocznie z powodu niedożywienia i skrajnego głodu umiera 50 milionów kobiet i dzieci, w olbrzymiej większości w krajach kapitalistycznych.


Model a sprawa polska

W Polsce relacja przeciętnych wynagrodzeń średniej kadry menadżerskiej i wysokich urzędników państwowych do przeciętnych wynagrodzeń pracowników zatrudnionych w handlu i usługach przy pracach prosty kształtuje się jak 4:1. Jednocześnie płace kadry zarządzającej odbiegają od wynagrodzenia przeciętnego (ogółem) o ponad 120%, podczas gdy na Zachodzie, o ok. 60%. Jak za chwilę zobaczymy, niski udział funduszu płac sprawia, że jednocześnie występuje silne spychanie w dół wysokości wynagrodzeń większości pracowników. I tak na przykład, w 1999 r. wg GUS przeciętna płace kadry menadżerskiej wynosiły 4 tys. zł, podczas gdy płace rolników, ogrodników 1,3 tys. zł, płace techników - 1,8 tys. a płace specjalistów - 2,3 tys. Wspomniane już płace pracowników handlu i usług - 1021 zł. Należy jednak pamiętać, że wymienione przeciętne dotyczą zakładów o zatrudnieniu powyżej 10 osób. Odrębne opracowanie GUS "Działalność gospodarcza przedsiębiorstw o liczbie pracujących do 9 osób w 2000r" ukazuje nam, że przeciętne wynagrodzenie wynosiło 1107 zł brutto (wraz z pracowniczą składką ZUS), co nie stanowiło nawet 2/3 ówczesnego poziomu przeciętnej płacy krajowej. Warto dodać, że w tych maleńkich firmach pracuje ponad 1/4 ogółu zatrudnionych. Obserwujemy więc bardzo silne spychanie płac w dół.

Przyczyną tego stanu rzeczy jest niski, spotykany jedynie w krajach afrykańskich i latynoamerykańskich, udział ludności pracującej oraz emerytów i rencistów w wypracowywanym dochodzie. W 2000r wynosił on (wraz z dochodami rolników, wynagrodzeniami kadry zarządzającej i wszystkimi transferami socjalnymi, a także wraz z składkami i podatkami) 48% PKB. Reszta tj. 52% pozostawała w dyspozycji osób żyjących z zysku. Warto dodać, że spożycie indywidualne w grupie rolników, pracowników oraz emerytów i rencistów, wyniosło łącznie zaledwie ok. 250 mld zł, czyli niecałe 37% PKB, przy spożyciu indywidualnym ogółem 448 mld zł, przy dochodzie narodowym 679 mld zł. Widoczne jest bardzo duże spożycie osób żyjących z zysku wynoszące 11:1. Stosunek przeciętnych przychodów brutto tych dwóch grup ludności kształtuje się na poziomie 19:1 i daleko wykracza poza relacje spotykane w cywilizowanym świecie.

Po wynikach dokonanej analizy możemy się spodziewać, że przedsiębiorstwa będą napotykać wiele trudności. Tak też jest w rzeczywistości. Od lat we wszystkich badaniach koniunktury, zarówno wykonywanych przez GUS, jak i inne ośrodki, mali i średni przedsiębiorcy sygnalizują silnie niedostateczny popyt, nadmierne moce wytwórcze w stosunku do portfela zamówień, nadmierną konkurencję. Wskaźnik klimatu koniunktury w handlu detalicznym od samego początku badań (1993r) wskazuje niemal stałą wartość ujemną, co oznacza, że przedsiębiorstwa sygnalizują pogarszanie się koniunktury. Tylko rok 1997 był tutaj pozytywnym wyjątkiem. "W lipcu [2003] wskaźnik ogólnego klimatu koniunktury w handlu detalicznym kształtuje się na poziomie minus 21, co oznacza pogorszenie ocen w stosunku do ubiegłego miesiąca. Wśród badanych przedsiębiorstw 12% sygnalizuje poprawę koniunktury, a 33% - jej pogorszenie (w czerwcu odpowiednio 12% i 32%)." - znowu czytamy w bieżącym badaniu GUS. I dalej "Tylko 3% badanych jednostek handlowych deklaruje, że nie napotyka na bariery w prowadzeniu bieżącej działalności (w II kwartale 4%). Dla pozostałych przedsiębiorstw największą barierę stanowi konkurencja na rynku (68% jednostek), nadmierne podatki i inne obciążenia na rzecz budżetu państwa (58% jednostek), niedostateczny popyt na sprzedawane towary (sygnalizowany przez 53% jednostki), oraz wysokie koszty zatrudnienia (46% jednostek).". Z kolei inne opracowanie GUS "Bilansowe wyniki finansowe podmiotów gospodarczych za 2000 r." ukazuje, że aż 83% przedsiębiorstw (w 90% prywatnych) zatrudniających powyżej 9 pracowników nie uzyskiwało płynności finansowej I stopnia (rok wcześniej było ich 72%). Oznacza to, że tylko 17% z nich miało zdolność do bieżącego regulowania zobowiązań względem swoich kontrahentów i pracowników. W mikroprzedsiębiorstwach sytuacja przedstawiała się podobnie.

Daje się tutaj zauważyć objaw błędnego koła. Z jednej bowiem strony przedsiębiorstwa nie mają dostatecznych przychodów (popytu) z powodu niskich płac, lecz z drugiej strony, tenże niski popyt sprawia, że przedsiębiorstwa nie osiągają dostatecznych obrotów, rozrastają się potwornie zatory płatnicze a koszty zatrudniania i podatki wydają się wysokim obciążeniem. Tymczasem głównym winowajcą jest wadliwy podział dochodu narodowego.....

Widzimy więc, że kapitalistyczny system rynkowy, który rzekomo ze swej "natury" jest zawsze najbardziej racjonalny, optymalny i oszczędny w pewnych okolicznościach staje się antyoptymalny, antygospodarny i nieracjonalny, niszcząc za pomocą swych mechanizmów sam siebie i ludzi w nim uczestniczących.

Gospodarka ze skrajnie niesprawiedliwym podziałem dochodu narodowego przekreśla sens jej istnienia - zaspokajania potrzeb możliwie największej części uczestników tegoż układu gospodarczego.

Należy wreszcie odrzucić liberalną koncepcję niesprawiedliwego podziału dochodu narodowego, która przez dwa wieki swego istnienia dręczyła i dręczy kilka miliardów ludzi, przyniosła nieszczęście i śmierć większej liczbie osób, niż wszystkie wojny i dyktatury razem wzięte. Propagatorów tej idei należy ścigać i traktować tak, jak traktuje się epigonów faszyzmu i zbrodniarzy wojennych.
Poprzednią tezę, tak często propagowaną w środowiskach liberalnych, należy zastąpić inną. Najszybsze tempo rozwoju społecznego i gospodarczego w kraju kapitalistycznym uzyskuje się wtedy, gdy dochód narodowy jest dzielony korzystnie dla pracowników, lecz w taki sposób, że kapitalistom zapewnia środki na konsumpcję oraz akumulację. Największą część dochodów kapitalisty powinny stanowić środki na akumulację, lecz nie więcej, niż może wchłonąć w ciągu roku gospodarka, gdyż w przeciwnym razie ujawniają się rozmaite negatywne zjawiska zarówno na poziomie mikroekonomicznym, makroekonomicznym i społecznym.




Czy państwo w imię sprawiedliwości społecznej może ingerować w podział dochodu?

Pytanie z pozoru błahe i dla liberałów niedorzeczne, bo według ich wizji, każda działalność rządu w gospodarce zaburza doskonałe mechanizmy rynkowe, niszczy wolność jednostki. Tymczasem uzasadnienie ingerencji wypływa z trzech sfer: etycznej, instytucjonalnej i ekonomicznej. Zacznijmy od zagadnienia etycznego.

Uzasadnienie etyczne

Podstawową sprawą jest określenie, co jest, a co nie jest sprawiedliwe. Kategoria sprawiedliwości społecznej należy do wysokich abstraktów (podobnie jak np. miłość) i dopiero w procesie konkretyzacji nabiera właściwego znaczenia. Dlatego poprzestanę na sprawiedliwym podziale wspólnie wypracowanego dochodu.
Sprawiedliwy znaczy tyle, co słuszny, należny, rzetelny, a także zgodny z normami etycznymi (społecznymi), prawy, obiektywny, uznający prawa innych ludzi. Wszyscy znają zasadę: "Za wykonaną pracę należy się zapłata". Takie przesłanie niosą ze sobą nakazy płynące z religii, jak i świeckie normy społeczne. Co więcej, wysokość zapłaty powinna być proporcjonalna do zaangażowania i uzyskanych efektów, tak jak uczeń za większą liczbę zdobytych punktów na klasówce otrzymuje lepszy stopień. Jeśli umowa między sadownikiem a robotnikiem stanowi, że za zebranie i dostarczenie do składu 1 tony jabłek należy się 100 zł, to oczywiste jest, że gdy pracownik zbierze 2 tony, powinien otrzymać 200 zł. Stała zapłata niezależnie od uzyskanych efektów jest nieuczciwa, chyba że ogranicza się do stałej stawki za godzinę pracy. Ta zasada wyrasta z poczucia sprawiedliwości. Ktoś, kto jej nie rozumie, wpisuje się sam w krąg osób zwanych psychopatami.
W latach 1992-2001 polski dochód narodowy zwiększył się o ponad 55%, jednocześnie realne dochody globalne wszystkich pracowników (tych pracujących i bezrobotnych) pozostały praktycznie na niezmienionym poziomie (spadek w granicach 5%), choć wynagrodzenia realne (wraz z płacami kadry kierowniczej) wzrosły o ok. 30%. Obserwujemy więc złamanie zasady uczciwego podziału wytworzonego dochodu. Widoczna jest inna zasada - im więcej wytwarzasz, lepiej pracujesz, tym mniej dostajesz. W tej sytuacji etycznie uzasadnione są działania zmierzające do przywrócenia uczciwego wynagradzania.

Uzasadnienie instytucjonalne (wynikające z demokracji)

Choć istnieją dwie koncepcje źródła prawa, to obie wskazują, że nośnikiem prawa jest społeczeństwo. Społeczeństwa demokratyczne w drodze wyborów określają swoich przedstawicieli, którzy następnie przekładają normy społeczne na zapisy prawne. Powołane przez przedstawicieli społeczne instytucje w oparciu o spisane zasady stoją na straży praw jednostek oraz instytucji społecznych. Jak pisałem wcześniej, aktywność gospodarcza jest sferą życia społecznego i również podlega normom tegoż społeczeństwa. Tym samym działania przedsiębiorców i pracowników podlegają uregulowaniom prawnym stworzonym przez przedstawicieli. Podział wypracowanego dochodu, podobnie jak zapłata za towar jest jednym z działań w sferze gospodarczej, może więc zostać uregulowany na drodze prawnej.
Szczególnej ochronie ze strony instytucji podlegają przede wszystkim osoby słabe, pokrzywdzone, co w sferze gospodarczej oznacza pracowników. Zasada sprawiedliwego podziału wypracowanego dochodu należy do norm społecznych i podobnie jak inne normy, może zostać usankcjonowana i chroniona prawnie przez powołane do tego instytucje społeczne.

Uzasadnienie ekonomiczne

Nie mam zamiaru powtarzać tego wszystkiego, co zostało napisane. Skupię się tu tylko na jednym wątku.
Sytuacja wygląda tak. Zbiera się grupa osób, jedne z nich wnoszą swoje umiejętności i czas (pracownicy), inne środki finansowe (kapitaliści). Umawiają się miedzy sobą co do podziału wypracowanego dochodu. Gdzie tkwi problem? Otóż rzecz w tym, że umowa podziału dochodów w przedsiębiorstwie A wywołuje pośrednio skutki w przedsiębiorstwie B, wpływa więc na osoby trzecie, a także na osoby nie związane z działalnością gospodarczą (emeryci, renciści, dzieci). Działania na poziomie mikroekonomicznym (przedsiębiorstw) wywołują skutki na poziomie makro (gospodarki narodowej), a poziom makro oddziałuje wstecznie na wszystkich członków społeczeństwa. Doskonale zilustrowała to analiza input-output. Posługując się żargonem liberalnym można powiedzieć, że decyzje podziału dochodów wywołują efekty uboczne; wpływają na osoby trzecie, naruszając ich prawa, w tym prawo do życia i prawo własności. W tej sytuacji oczywiste staje się, że zagadnienie to wymaga uregulowania, by zmniejszyć "efekty uboczne".

Jak to zrobić?

Odpowiedź jest stosunkowo prosta, choć realizacja może napotkać wiele problemów. Najskuteczniejszą i najtańszą metodą jest ustawowe zagwarantowanie udziału funduszu płac pracowniczych w tzw. wartości dodanej przedsiębiorstwa. Z uwagi na to, że w ostatnich latach udział funduszu plac oraz rent i emerytur w PKB wynosi ok. 37%, proces ten musi być rozłożony na parę lat. Wynika to z faktu, że wraz ze wzrostem dochodów pracowników i emerytów zmienia się całkowicie struktura wytwarzania i handlu. Zmiana struktury wymaga czasu i środków finansowych.

A może podatek liniowy?

Po tym, co zobaczyliśmy, sprawa wydaje się prosta. Podatek liniowy w jeszcze większym stopniu wypaczyłby podział dochodu narodowego, a dla gospodarki przy obecnym poziomie podziału może oznaczać zjazd po równi pochyłej. Niższy jego wymiar bynajmniej nie zachęca do inwestycji, lecz do konsumpcji! Jego wpływ na mikro przedsiębiorców byłby znikomy, ponieważ przeciętne dochody w tych firmach wynoszą ok. 35 tys. zł, co przy obniżce z 30% do 20% daje zaledwie 3,5 tys. zł oszczędności rocznie i to przy założeniu, że nasi przedsiębiorcy poskromiliby swoje zapędy konsumpcyjne. Tymczasem na utworzenie trwałego miejsca pracy potrzeba ok. 30 tys. zł kapitału obrotowego i dodatkowego portfela zamówień na ok. 120 tys. zł. Z kolei większe przedsiębiorstwa operują podatkiem od osób prawnych. Niższy podatek od dochodów osobistych, niż od osób prawnych sprawi, że korzystniej będzie wyprowadzić pieniądze z firmy i je przejeść, niż zainwestować. Z drugiej strony należałoby się zastanowić, kogo dotyczą najwyższe progi podatkowe? Otóż dotyczą one właśnie kapitalistów, a więc osób żyjących z owoców cudzej pracy. W tej sytuacji bardziej sprawiedliwe jest obciążenie ich wyższym procentowo podatkiem. Trzeba jednak przyznać, że podatek progresywny jest droższy w egzekucji. Forma podatku oraz jego wysokość powinna być starannie dobrana z uwzględnieniem wszystkich zysków i kosztów. Zresztą podatki nie są najlepszą formą redystrybucji dochodu narodowego, ponieważ wydatki budżetowe mogą zostać łatwo przechwycone przez zorganizowane bandy "przedsiębiorców" pod postacią agencji, funduszy i pseudo organizacji pozarządowych, co też obecnie ma miejsce.

Poruszone zagadnienia oczywiście nie wyczerpują problematyki. Naiwnością byłoby sądzić, że taki czy inny podział dochodu narodowego rozwiąże wszelkie trapiące nas bolączki. Polska stoi przed o wiele poważniejszym problemem - niedostosowaniem ustroju społeczno-ekonomicznego do istniejących warunków demograficzno-geograficzno-gospodarczych. Głębokie i pogłębiające się zróżnicowanie regionalne w tempie i poziomie rozwoju gospodarczego wynika z samych prawidłowości gospodarki rynkowej. Bez diametralnej zmiany podejścia, pozostawiając sprawy "wolnemu rynkowi" nie rozwiążemy w zadowalającym stopniu problemu bezrobocia na niemal 2/3 terytorium kraju. Sprawiedliwszy podział dochodu narodowego sam nie jest w stanie rozwiązać dramatu, jakim jest bezrobocie. Z drugiej jednak strony zlekceważenie wpływu podziału dochodu narodowego na tempo rozwoju społeczno-gospodarczego byłoby nie tyle wyrazem ignorancji, co szczytem dogmatyzmu.

Data pierwszej publikacji: 3.8.2003
Wydanie II poprawione: 19.9.2003