include ('strukt.php'); ?>
22 lipca roku 2004 miał wymiar szczególny. W tym bowiem dniu upłynęła okrągła sześćdziesiąta rocznica ogłoszenia manifestu PKWN. W Polsce socjalistycznej obchodzono ten dzień jako Święto Odrodzenia Polski. Sama data miała charakter symboliczny. Po piętnastu latach od przemian ustrojowych dzień ten, jak nigdy dotąd, wywołał żywą reakcję dziennikarzy, stając się pretekstem do snucia rozważań na temat niedostatków PRL. Szczególnie dużo miejsca poświęciła temu telewizja publiczna. Program Pierwszy TVP niemal przez cały dzień nadawał tyczące tej tematyki programy. Szczególnie wyróżnił się tutaj program autorski Jacka Fedorowicza "PRL na kartki". Jednakże największe nasilenie zbiorowego dzennikarskiego catarsis miało miejsce w czasie nadawania programów informacyjnych, w tym głównych ich wydań w porze między godziną dziewiętnastą i dwudziestą. Dziennikarze "Faktów" TVN oraz Wiadomości TVP prześcigali się w swych uszczypliwościach, drwinach, negatywnych ocenach. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie czemu i komu miało służyć to frustrackie uzewnętrznianie swoich antypatii. Zawartość merytoryczna, a więc informacyjna była znikoma. Wprowadzała młodych telewidzów w błąd a wielu osobom, wychowanym i związanym z okresem PRL, z powodu zawartej w nich propagandy negatywnej, te programy sprawiły przykrość. Wielokrotnie na łamach internetu prostowałem rozmaite nieścisłości i tezy o charakterze propagandowym, ochoczo prezentowane przez środowisko dziennikarzy, a wysunięte ponownie 22 lipca 2004. Ich szczegółową analizę Czytelnik znajdzie na moich stronach www. W tym tekście chciałbym przedstawić swoje osobiste wspomnienia związane z okresem PRL.
Piszę ten tekst z myślą o młodszych pokoleniach, zrodzonych i wychowanych w III RP. Piszę jako człowiek młody, niespełna trzydziestoletni, do młodszych wiekiem. Ja, jeden z pokolenia urodzonego w połowie lat 70., miałem okazję zobaczyć na własne oczy i odczuć na własnej skórze to, co związane z Polską Ludową. Moja szczegółowa pamięć obejmuje jedynie lata 80. a więc okres schyłkowy, czas w którym obowiązywały kartki, w którym wprowadzono stan wojenny, w którym występowały niedobory towarów powszechnego użytku. W tym okresie uczęszczałem do szkoły podstawowej. Młody człowiek w tym wieku nie interesuje się polityką. Nie ma pojęcia o trudach zarobkowania. Natomiast dominowały szkoła, aktywność sportowa i towarzyska. Zwraca się uwagę przede wszystkim na klimat społeczny, koleżeński, aspekt materialny, a szczególnie dużo miejsca zajmuje szkoła. Nie inaczej było ze mną.
Mieszkałem i wychowywałem się w niewielkiej, bo liczącej sobie kilkanaście tysięcy mieszkańców, miejscowości na Śląsku, choć będącej dzielnicą jednego z największych przemysłowych miast w Polsce. Świat lat 70. to świat widziany oczami kilkuletniego dziecka, siłą rzeczy skoncentrowany na najbliższym otoczeniu.
Sięgając pamięcią do tego okresu przed oczami pojawiają się domowe sprzęty, zabawki; czarnobiały telewizor w obudowie imitującej drewno, nowe zwłaszcza nowo kupione kuchenne, kuchenka gazowa z butlą dowożoną przez "czerwony samochód" , adapter (urządzenie do odtwarzania płyt winylowych), magnetofon kolegi (szpulowy i kasetowy), klocki drewniane i plastikowe (przypominające dzisiejsze LEGO),jakiś kalendarz z postaciami z bajek (Bolka i Lolka), samochodziki, resoraki i model kolejki u kolegi, rowery mój i mojego brata, kolegów. Inne wspomnienia ukazują porządki domowe, malowanie mieszkania, a także malowanie klatek schodowych.
Zabawy
Spora część wspomnień dotyczy zabaw na podwórku z kolegami i naszych "odkrywczych" eskapad w najbliższe otoczenie. Przypominam sobie jak baraszkowaliśmy po okolicznych krzakach, drzewach, na przyległej łące, wreszcie na dachu budynku transformatorowni! Ulubionym miejscem naszych zabaw był pobliski dom towarowy. W budynku panuje zgiełk, przyjemny chłód, jakieś panie pracują na kasach. Bawimy się w chowanego w dziale pełnym męskich ubrań i garniturów, co nie spodobało się najwyraźniej którejś z ekspedientek, bo zaczęła nas przeganiać. Dalej biegamy po dziale z pasmanterią, ktoś chowa się w przebieralni za przyjemną w dotyku grubą kotarą. Nasza grupka była nieźle rozbrykana. Pamiętam jak z restaruacji-kawiarni ktoś z moich kolegów ukradkiem zwędził parę kostek cukru, leżących w cukierniczce na ladzie. Z kolei w inny upalny letni dzień ja próbuję oderwać kawałek wybrzuszonego asfaltu z drogi dobiegającej do szkoły :) Lubiliśmy robić wypady poza nasze podwórze. Z jednego takiego wyjścia pamiętam sceny z jakiejś dyskoteki dla młodzieży zorganizowanej w miejscowym domu kultury, w sali luster, gdzie odbywały się spotkania grup baletowej i tańca towarzyskiego.
W lecie naszym stałym ulubionym zajęciem było jedzenie lodów i picie Coca-Coli w "Murzynku". Co ciekawe, nie było żadnych problemów by nawet kilka razy dziennie dostać od mamy pieniądze na lizaki, cukierki, lody czy wreszcie pójść na basen. Niestety nie zawsze zakupy szły gładko. Wiąże się z tym jedno smutne wspomnienie, gdy kupując samodzielnie lody włoskie, ktoś ze starszej młodzieży mi je kradnie, odbierając je od sprzedawczyni w okienku....
Z tamtym okresem wiążą się też miłe wspomnienia z rodzinnych spacerów i wycieczek. Szczególnie dobrze pamiętam trzy z nich. Jeden to niedzielny letni spacer na wznoszącą się obok "Księżą Górę" - park z kąpieliskiem, ze wspaniałą przyrodą; śpiewające ptaki, brzęczące owady, gdzieś w oddali widoczne jak okiem sięgnąć łany upraw, szklarnie, niesamowita cisza, żadnych jeżdżących samochodów i wszechogarniający upał. Drugi spacer to wyprawa na Kopiec Powstańców Śląskich. Wreszcie trzeci wypad, a raczej szereg wypadów na wspomnianą już "Księżą Górę" lecz tym razem w okresie zimowym. Na tych eskapadach jeździliśmy z bratem na sankach na torze saneczkowym, a potem na kilkusetmetrowym stoku na nartkach.
Święta i uroczystości
Całkiem mocno utkwiły w pamięci obrazy z uroczystości i świąt. Przed oczami stają wspomnienia z procesji Bożego Ciała, Pierwszej Komunii Świętej mojego brata, uroczystości rodzinnych, urodzin u kolegi z "drzwi obok" czy wreszcie odpust (jarmark) z kolorowym i hałaśliwym zespołem straganów. W pamięci utkwiły także podnoszenie flagi państwowej, salwy z broni, defilada wojskowa i zmiana warty żołnierzy pobliskiej jednostki wojskowej przed pomnikiem Powstańców Śląskich, który stał obok bloku, w którym mieszkałem.
Jest jeszcze jedno wydarzenie, o którym warto wspomnieć. Wydarzenie to być może utkwiło w pamięci, gdyż wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że istnieją na świecie inne państwa niż Polska :) Otóż owo wydarzenie, to letni wyjazd kolegi do Bułgarii na wczasy, a potem przeglądanie kolorowych zdjęć (wtedy nowość) z tego pobytu.
To co najbardziej emanuje z tych wspomnień to przyjemna niemal wiejska cisza, powolny rytm dnia, spokój, a także łagodność w kontaktach z innymi ludźmi, także z kolegami, swoista beztroska.
Te kilka scen z okresu wczesnego dzieciństwa uświadamia mi, że ja i moi koledzy już wtedy żyliśmy w względnym dostatku. Przedmioty, które nas otaczały, były podobne do tych, z którymi stykają się dzieci dziś.
Dekada lat 80. to przede wszystkim okres nauki przedszkolnej i szkolnej. Druga połowa, to okres widziany oczami nastolatka, bardziej ułożony w ciąg logicznie powiązanych ze sobą zdarzeń, faktów. Okres przedszkolny (zerówka?) kojarzy się przede wszystkim z smacznymi i pachnącymi nęcąco obiadami w przedszkolu. To także jakieś ćwiczenia, występy artystyczne, zabawy, zdjęcia na zakończenie nauki przedszkolnej. Niestety czas zatarł już sporo szczegółów, a ich treść emocjonalna także blaknie.
Szkoła podstawowaPamiętam przygotowania do pójścia do pierwszej klasy. Ojciec kupił mi z tej okazji model wyścigowego samochodu samojezdnego. Oczywiście była też typowa szkolna wyprawka, a więc książki, zeszyty, blok rysunkowy i wycinanka (papier kolorowy), klej, kredki z misiem na opakowaniu, ołówki, pióro na atrament, plastelina, a także niebieski fartuszek szkolny, spodenki gimnastyczne, tornister oraz buty na zmianę, a także butelka na "picie" do drugiego śniadania w szkole. Podobny "arsenał" miał mój rówieśnik, kolega z "drzwi obok". Nasze rodziny nie należały do grona osób zamożnych. Moja mama nie pracowała, a ojciec pracował jako szeregowy pracownik w biurze projektów. Z kolei mama kolegi pracowała w magazynach Cefarmu (centrali zaopatrzenia w medykamenty, dziś nazwalibyśmy to hurtownią). Był to rok 1982, a więc okres szczególnie trudny jeśli chodzi o zaopatrzenie - okres stanu wojennego.
Okres stanu wojennego i zaopatrzenieW tym okresie zacząłem bardziej dostrzegać materialny aspekt otaczającej mnie rzeczywistości. Pamiętam, jak stałem z bratem w długiej kolejce na przyjazd zaopatrzenia z chlebem. Pamiętam również zakupy w sklepie mięsnym, stosunkowo puste haki i kartki obcinane przez sprzedawczynię. Muszę jednak przyznać, że obraz nie jest jednolity, bowiem niedostatkom w sklepie mięsnym i piekarni towarzyszyło względnie dobre zaopatrzenie wielu innych punktów sprzedaży. Np. w miejscowej księgarni nie było kłopotów z nabyciem potrzebnych książek. Gdy się wchodziło do środka w powietrzu unosił się zapach papieru, świeżo wydrukowanych pozycji. Podobnie było z artykułami szkolnymi, które kupowaliśmy w "Plastusiu". Nie było większych kłopotów z żywnością, np. z używkami (herbata, kawa zbożowa), przyprawami, nabiałem, warzywami i podstawowymi owocami (za wyjątkiem cytrusów). Nie było też kłopotów z środkami czystości, a ubranie i obuwie kupowało się w wspomnianym już domu towarowym "Hermes" niemal "od ręki".
Substancja komunalna
To co przewija się w pamięci to obrazy szarawych, w większości niekolorowych budynków, czasami już mocno zabrudzonych. Dotyczyło to zarówno budynków prywatnych, jak i publicznych, spółdzielczych. Gdzie niegdzie pojawiały się malowane na ścianach wyższych budynków "reklamy" przedsiębiorstw, jakieś afisze lansujące bezpieczne zachowanie w pracy itd. To samo dotyczyło budynku szkolnego. Pierwsze dwie klasy spędziłem w Szkole podstawowej Nr 12. Był to duży, wielopiętrowy gmach, jak się mi wtedy wydawało, z dużą salą gimnastyczną (wyłożoną parkietem) oraz przyszkolnym boiskiem i ogródkiem. Jak niemal każdy budynek, ten z zewnątrz również był "betonowo" szary i przybrudzony. Wewnątrz w miarę czysty, zadbany. Ściany pomalowane pastelową farbą, do połowy lamperia. Wewnątrz klas panował półmrok z powodu wysokich otaczających budynek drzew. Niewiele dawało sztuczne oświetlenie. Tablice były jeszcze czarne, przesuwane w pionie w górę i w dół.
W drugiej szkole (nr 15) sprawy wyglądały podobnie, choć sam budynek był mocno zmodernizowany, wymieniono na nowoczesne okna i drzwi. Drzwi były aluminiowe i naprawdę wyglądały wtedy niezwykle nowocześnie. Na korytarzach były rozmieszczone gabloty z różnymi wystawami (przedmioty historyczne, prace uczniów itd.). Klasy były stosunkowo duże, jasne a oświetlenie jarzeniowe było więcej niż dostateczne. W mniej więcej w połowie lat 80. zakupiono sprzęt audio-video; telewizory kolorowe, magnetowid. Zakupiono także kilka zestawów komputerowych. W skład zestawu wchodził komputer Atari 800XL, z stacją dysków Atari 1050 oraz kolorowym monitorem. Jeden z zestawów miał na wyposażeniu również drukarkę, Atari 1029. Potem dokupiono nieco nowszy model Atari 130XE. Z tego, co pamiętam szkoła posiadała własną pracownię językową, aulę z fortepianem, wyposażoną w różnorakie i liczne akcesoria salę gimnastyczną. Boisko szkolne było wyasfaltowane.
Na dwa lub trzy lata przed opuszczeniem murów szkoły podstawowej oddano do użytku nowe skrzydło. Prawdę powiedziawszy była to oddzielna kompletna szkoła, bowiem do tego czasu szkoła podstawowa znajdowała się razem z szkołą specjalną oraz liceum ogólnokształcącym w jednym budynku. Nowy obiekt zupełnie różnił się architektonicznie. W odróżnieniu od starego, był wymalowany także na zewnątrz - na biało. W pomieszczeniach piwnicznych każda klasa miała własną zamykaną szatnię. Każda klasa miała własną pracownię. My otrzymaliśmy dużą pracownię biologiczną, zresztą stosunkowo dobrze wyposażoną. Oprócz różnorakich zwierząt i roślin, preparatów był komplet mikroskopów, telewizor, a także węzły sanitarne (umywalki. były chyba w każdej klasie) oraz zaplecze. Na ścianie wisiało kilka blatów do użytku społeczności klasowej. Nowy budynek wkrótce dorobił się nowego boiska oraz własnej sali gimnastycznej, znacznie większej, niż w starym budynku. W szkole znajdował się oprócz gabinetu higienistki, także gabinet dentystyczny.
Podobnie jak budynki szkolne wyglądały inne, np. sklepy, dom kultury. Z zewnątrz goły tynk lub stara już wyblakła, pobrudzona farba. Domy prywatne z jednej strony były również niemalowane (goły tynk), ale czasami nie było nawet tynku, tylko gołe cegły. Podobnie przedstawiał się blok, w którym mieszkałem. Z zewnątrz otynkowany, szary, wewnątrz klatki malowane, do połowy lamperia, a na całości jakiś wzorek. Inaczej przedstawiała się sytuacja na nowo wybudowanym osiedlu, gdzie na dwa lata przed "upadkiem" PRL się przeprowadziłem. Wszystkie bloki, poza najstarszymi z lat 70., były z zewnątrz pomalowane. Mój - na biało z pasami w kolorze piaskowym.
Chodniki były w różnym stanie. Na niektórych odcinkach czas odcisnął swe piętno, inne zostały dopiero co położone, i co muszę przyznać, w miarę starannie. Ulice też były w różnym stanie. Na jednej z głównych ulic spod asfaltu przebijała gdzieniegdzie kostka brukowa, z kolei inna, świeżo wykonana, posiadała równą jak stół nawierzchnię.
Dość nieoczekiwanie dziś wyglądają wspomnienia prywatnych sklepów, zwłaszcza będących w ajencji. Były one ciemne, nieraz z niemalowanymi całymi latami ścianami (wewnątrz). W środku była jakaś odrapana lada. W jednym sklepie była nawet ułamana. To w nim najczęściej kupowaliśmy napoje chłodzące. Zresztą sam sklep miał szyld "Napoje". Zupełnie inaczej (lepiej) wyglądały sklepy pod patronatem państwa. Np. sklepy mięsne były wykafelkowane na biało, wiele z nich posiadało duże wentylatory podwieszone na suficie, a także ładnie udekorowane witryny, a niektóre miały świecące neony! Pamiętam, jak w okresie Świąt Bożego Narodzenia, sklepy były przyozdobione choinkami, w Hermesie "św. Mikołaj" rozdawał prezenty dzieciom. Na głównym placu Tadeusza Kościuszki stała wielka choinka z lampkami.
Będąc w siódmej klasie szkoły podstawowej, zostałem zapisany na kurs języka angielskiego, który był organizowany w centralnej miejskiej bibliotece publicznej. Sam budynek może nie jest imponujący, lecz wtedy jego wystrój wnętrza robił przyjemne wrażenie. Z zewnątrz charakterystyczny dla lat 70. układ pionowych niebiesko-czerwonych pasów na fasadzie budynku. Wewnątrz, w hallu na podłodze położony czerwony "dywanik", który wygłuszał wszelkie odgłosy kroków, ściany udekorowane ozdobnym kamieniem i drewnem, powierzchnie starannie wymalowane, na niektórych piętrach w oknach firanki. Podobnie było w salach gdzie prowadzone były zajęcia. Raz to w sali konferencyjnej na samej górze, raz w rotundzie. Całość robiła przyjemne, przytulne wrażenie. Dziś obiekt ten wiele stracił na swym klimacie a dzięki niedostatecznym nakładom finansowym jest mocno zaniedbany.
Ważnym z punktu widzenia postrzegania rzeczywistości były wyjazdy kolonijne i szkolne. Szczególnie miło wspominam wyjazd w ramach tzw. zielonej szkoły nad morze do Świnoujścia. Był to może rok 1986 albo 1987. Zamieszkaliśmy w nowo wyremontowanym hotelu. Schludnie wykończony, w każdym pokoju własna umywalka z lustrem, a wystrój podobny do domowego. Na podłogach w pokoju i w hallu wykładzina dywanowa. Całość robiła przytulne wrażenie. Samo Świnoujście architektonicznie nie różniło się od tego, co już znałem. Typowy obrazek z Polski Ludowej. W porcie stały różnorakie statki, kutry. Dziś powiedziałbym, ze w średnim stanie technicznym, ani emanujące nowością, ani nie zdezelowane graty.
Sporo także zobaczyłem innych rejonów Polski w trakcie corocznych wyjazdów kolonijnych. Wszędzie było podobnie. Jeśli budynek był murowany, to z zewnątrz szarawy, w środku względnie zadbany choć z bardzo prostym, surowym zapleczem sanitarnym. Wtedy wszakże to wydawało się zupełnie normalne. Stanowiło część codzienności i nie pamiętam, aby był to powód do skarg i użalania się z czyjejkolwiek strony.
Jak sądzę, znacznie ważniejsze od budynków były parki, w ogóle przyroda. Co ciekawe nie były zaśmiecone ani poniszczone, nawet były ławki, całe i pomalowane, i co ważne, nie pomazane przez graficiarzy! Fenomenalny park znajdował się kiedyś w Bytomiu z własnym stawem, na którym pływały łabędzie, przez który biegł drewniany most. W parku był też drewniany zabytkowy kościółek i rzeźby. Dziś, po stawie i kościółku nie ma śladu, a zieleń z powodów bezpieczeństwa została przerzedzona....
Do tej pory opisywałem jedynie otoczenie materialne. Teraz chciałbym przedstawić aktywność na polu towarzyskim, szkolnym, hobby, zajęcia, marzenia itd., jednym słowem, wszystko to, co składało się na klimat emocjonalny tamtych czasów.
Marzenia i pragnienia, oczekiwania
Spora część z nich dotyczyła warstwy materialnej. W wczesnym okresie dzieciństwa marzenia dotyczyły zabawek, najczęściej tych, których nigdy nie miałem. Kolega mieszkający na piętrze obok, z którym nie raz bawiłem się, posiadał model elektrycznej kolejki szynowej. Zabawka droga, nawet na dzisiejsze czasy. Posiadał także różnego rodzaju "resoraki". Ja tego typu zabawek nie miałem, a bardzo mi się podobały. Nic więc dziwnego, że chciałem także takie mieć. Zresztą podobało mi się wszystko co się samo poruszało, miało jakieś mechanizmy (np. ruchoma koparka) itd.
Marzenia, te materialne, dotyczyły różnych rzeczy. Czasami były to drobiazgi, jak np. chęć posiadania takiej samej gumki, jak kolega w klasie, czasami nieco większe, np. drogi sprzęt sportowy - narty czy też komputer. Czasami obejmowały one przedmioty, które wymagały znacznego wysiłku finansowego. Takim dobrem był np. samochód. Pamiętam moje żywe rozbudzone pragnienie, gdy ojciec przyniósł książeczkę nt komputerów. Pragnienie to zostało spełnione. W letnie wakacje 1986 roku otrzymałem mój pierwszy własny komputer. Był nim ośmiobitowy ATARI 65XE (64 kilobajty pamięci, procesor 6502). Od pierwszego dnia ujawniły się ciągoty i predyspozycje do komputerów. Ojciec kupił go w Pewexie bez jakichkolwiek pamięci masowych (stacji dysków, magnetofonu). Do czasu zakupu magnetofonu, jedyne co mogłem robić, to odszyfrowywać, jak hieroglify, przykładowe programy w BASICu zawarte w angielskiej instrukcji obsługi. Wtedy to właśnie, jako niespełna jedenastoletni chłopiec, kierując się intuicją, napisałem mój pierwszy program. Stopniowo to żywe zainteresowanie przerodziło się w pasję, a wraz z nią pojawiały się nowe oczekiwania i marzenia, np. chęć posiadania stacji dysków. Wszystkie one w tym zakresie zostały zrealizowane....
Śląsk to obszar, w którym wiele rodzin posiadała wtedy swoich krewnych w Niemczech (RFN). Czasami ktoś z nich przyjeżdżał w odwiedziny, najczęściej zachodnimi samochodami z wypożyczalni. Zbiegała się wtedy grupka dzieci, by popatrzeć na samochód. W tamtych czasach, w epoce opatrzonych wszędobylskich "maluchów", FSO 1500, Polonezów, Skód, Trabantów i Wartburgów, każdy nowy model wzbudzał żywe zainteresowanie. Staliśmy, podziwialiśmy karoserię, wnętrze no i marzyliśmy, aby kiedyś móc się takim autkiem przejechać. Krewni z Zachodu przywozili także różne przedmioty codziennego użytku. Dzieci oprócz słodyczy otrzymywały zabawki, artykuły szkolne. Nie trzeba dodawać, że różniły się one od tych, które posiadaliśmy. Wzbudzały podziw. Można zastanawiać się dlaczego przedmioty te budziły żywe zainteresowanie. No bo czym się różnił taki flamaster z Niemiec, od tego kupionego w "Plastusiu"? Barwił tak samo, miał zewnętrzny kolor tulei taki sam. Był tylko grubszy w obwodzie i to wystarczyło, by wzbudził zainteresowanie. Zainteresowanie wzbudzały także takie gadżety, np. pióro na naboje z zegarkiem elektronicznym czy zegarek na rękę z kalkulatorem. Dziś, z perspektywy czasu i większego doświadczenia, mogę powiedzieć, że to zaciekawienie, zaaferowanie było spowodwane innością. Oferta rynku rodzimych producentów była skromniejsza, węższa, co sprawiało, że wiele osób posiadało takie same lub podobne przedmioty, a każda nowość zwracała uwagę.
Warto w tym miejscu podkreślić, że te marzenia nie objawiały się w formie niczym nieokiełznanej żądzy posiadania i zawiści. Przedmioty te co prawda wzbudzały podziw, zainteresowanie, dawały przyjemne doznania estetyczne, ale świat się wokół nich nie kręcił. Co najwyżej trwały jako niespełnione oczekiwania. Nigdy zaś, przynajmniej w moim środowisku, nie były okazją do alienacji osób, które je posiadały czy - odwrotnie - umizgiwania się do nich. Nigdy też nie zdarzyła się sytuacja odwrotna, w której karano by ostracyzmem osoby o niższym statusie materialnym.
Dziś, jako dorosły człowiek widzę, że te marzenia nie były niczym nadzwyczajnym. To pragnienie urozmaicania i nowości jest chyba nieobce każdemu człowiekowi i obecne również dziś. Czym bowiem różnią się dzisiejsze marzenia o tym, by pojechać na wycieczkę zagraniczną, czy w łazience położyć glazurę, a w kuchni wymienić meble na nowe? Niczym! Zawsze bowiem ich realizacja jest ograniczona naszą zdolnością płatniczą oraz ofertą handlową sprzedawców.
Wbrew temu, co wielu mogłoby sądzić, marzenia i pragnienia nie koncentrowały się wyłącznie na aspekcie materialnym. Wiele z nich dotyczyło różnorakich aktywności, w których warstwa materialna służyła jedynie pomocą. Niektóre z nich były bardzo prozaiczne. Pamiętam, jak z niecierpliwością oczekiwałem na pojawienie się w kioskach nowego numer "Bajtka" (jedno z kilku czasopism komputerowych). W niedzielę po myszy w południe nie mogłem się doczekać kolejnego odcinka "Robin Hooda". W dzień powszedni nieraz oczekiwaliśmy aż wreszcie skończą się zajęcia szkolne i będzie można wyjść na podwórko. W tygodniu w trakcie nauki szkolnej raczej trudno było wygospodarować czas na eskapadę na sanki, by pojeździć na torze saneczkowym na "Księżej Górze". Tak więc oczekiwało się w niecierpliwości nadejścia weekendu, gdy czasu było do woli. Gdy kończyła się letnia pogoda i zaczynały się późne jesienne deszcze, w dużym podekscytowaniu oczekiwaliśmy pierwszego śniegu. Z kolei pod koniec zimy, oczekiwaliśmy nadejścia lata i możność założenia krótki spodenek, pójścia na basen. Co roku powtarzało się oczekiwanie na letnie wakacje i zakończenia tego przeklętego roku szkolnego!
Podobnie było z różnego rodzaju świętami świeckimi czy religijnymi, np. "Andrzejki" obchodzone w domu i w szkole czy Nowy Rok. Szczególny charakter miały święta Bożego Narodzenia. Wszędzie unosił się nastrój wyczekiwania. W szkole, w sklepach, w domu pojawiał się świąteczny wystrój. Ludzie byli bardziej uprzejmi i mili niż zwykle. Dotyczyło to nawet nauczycieli szkolnych. Miłą atmosferę wnosił świeżo spadły śnieg, a kolorowe lampki wystrojonych choinek widoczne w niemal każdym oknie na tle szybko nadchodzącej nocy potęgowały to uczucie niezwykłości, niecodzienności. Oczekiwanie na wigilijny wieczór było tym większe, że w domu czekały prezenty, a na stole było pełno smakowitego jadła. W święta pojawiały się te smakołyki, które w dzień powszedni rzadko zjawiały się w domu, np. wykwintne dania, wyborowe wędliny np. szynka, baleron czy cytrusy i ciasto. Telewizja na ten czas zmieniała ramówkę, z głośników sączyły się dźwięki kolęd. Odświętne ubrania i wystrój mieszkania dopełniały ten wyjątkowy, niepowtarzalny klimat.
Wyobraźnię pobudzały także oczekiwania wyjazdu wakacyjnego. Pamiętam szczególnie jeden z nich, gdy wybieraliśmy się po raz pierwszy samochodem ("maluchem") w daleką podróż przez cała Polskę (ponad 660 km w jedną stronę). Bardzo lubiliśmy przejażdżki, stąd też oczekiwanie dnia wyjazdu było wielkie. Moi znajomi, którzy uprawiali w ramach PTTK wspinaczkę górską, niemal co roku wyczekiwali urlopu by móc wyjechać w ich ukochane góry. Inni z kolei cieszyli się spływ kajakowy na mazurskich jeziorach, a jeszcze inni - na morze i przejażdżkę wodolotem.
Sporo o własnych i nie swoich pasjach napisałem pod poprzednim wątkiem o marzeniach. Tutaj chciałbym napisać nieco szerzej o zajęciach w czasie wolnym.
W okresie letnim ulubionym zajęciem zwłaszcza osób starszych było uprawianie i przesiadywanie w ogródku. Dzieci, a przecież ja także nim byłem, poświęcały się szczególnie sportom. Jeździliśmy na rowerze, wrotkach, graliśmy w piłkę, w badmingtona, w tenis stołowy, a w zimie - sanki, narty, niektórzy jeździli na łyżwach. Popularne były różnego rodzaju gry planszowe, np. "Człowieku, nie irytuj się", a także tradycyjne warcaby i szachy. W pewnym okresie, gdy telewizja transmitowała wyścig "Pokoju", popularne wśród nas były wyścigi na kapsle z butelek. Rysowaliśmy na asfalcie trasy wyścigów, a poszczególne kapsle symbolizowały zawodników. Młodzi ludzie często lubili spędzać czas w dyskotekach, a w lecie także nad wodą. Dużym powodzeniem cieszyły się automaty do gier, zarówno flippery, jak i te, z grami komputerowymi. W okresie, gdy rozpowszechniły się komputery, zajęciem ulubionym i przez dzieci, i dorosłych były gry komputerowe. Tuż pod koniec PRLu, gdy w domach zaczęły pojawiać się magnetowidy, do grona rozrywek dołączyło oglądanie filmów wideo.
W okresie urlopowym naprawdę sporo osób wyjeżdżało na wakacje, zarówno indywidualnie do rodziny, jak i w formie zorganizowanej. Dużo osób uprawiało czynny wypoczynek i turystykę, w dużej mierze dzięki PTTK. Szczególnym powodzeniem cieszyły się piesze wycieczki i wspinaczki górskie. Nie było chyba ani jednego dzieciaka, który choć raz w życiu nie pojechałby na letnie kolonie czy obóz. Obozy były organizowane bądź przez zakłady pracy (głównie dla młodzieży) bądź przez ZHP. Zwłaszcza obozy harcerskie (ZHP) miały tutaj istotny wkład, gdyż w owym czasie harcerstwo było ruchem masowym. Dla dzieci, które pozostawały w mieście organizowano półkolonie. W końcówce PRLu popularne były wycieczki zagraniczne, głównie do Bułgarii, Jugosławi, Rumunii, a także na obszarze Związku Radzieckiego. Własne wspomnienia i obserwacje znajdują potwierdzenie w danych statystycznych dotyczących tamtego okresu. Na przykład wg rocznika GUS w 1988r ponad 11 milionów osób skorzystało z noclegu w obiektach turystycznych. Ponad 700 tys. osób miało członkostwo PTTK, a w 1988 r. pięć milionów osób wzięło udział w wycieczkach zorganizowanych przez tą organizację. Blisko dwa miliony dzieci i młodzieży były zaangażowane w harcerstwo. W 1988r wyjechało na urlop zagraniczny prawie siedem milionów osób, przy czym 5,3 mln do krajów socjalistycznych, a 1,7 mln na Zachód. Wyjeżdżano zarówno prywatnie, jak i w formie zorganizowanej, np. z Orbisem.
W czasie wolnym nie tylko odpoczywano, ale pielęgnowano także cały szereg pasji. Oprócz wspomnianej uprawy działki, a także czytelnictwa i kina popularne było modelarstwo. W aeroklubach działały koła modelarzy modeli latających (samoloty i rakiety). W sklepach dostępne były zarówno specjalizowane części, jak i całe zestawy, a także fachowa literatura. Szczególnie bogato zaopatrzone były składnice harcerskie. Popularne było także wędkarstwo, świadczy choćby o tym liczba członków Związku Wędkarskiego - blisko milion osób. Część osób uczęszczała na kursy tańca w domu kultury. Oprócz tych "bezproduktywnych" aktywności, sporo osób udzielało się społecznie, np. jako dawcy krwi. Niektórzy działali w ramach Ligi Ochrony Kraju czy Ligi Ochrony Przyrody. Część udzielała się poprzez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci.
Ten zakres wspomnień jest chyba jednym z najważniejszych, bowiem dziś atmosfera i panujące stosunki między ludźmi mocno się zmieniły.
Szczególnie pozytywnie wspominam stosunki panujące między kolegami. Choć, jak to między dziećmi, nie brak było sporów, kłótni, nawet bójek, to obserwując dzisiejsze dzieci mogę śmiało stwierdzić, że stosunki mojego pokolenia cechowała łagodność i poszanowanie zarówno ze strony starszych kolegów, jak i poszanowanie dla osób dorosłych. Zjawisko "fali" w takim charakterze, z jakim mamy do czynienia dziś, nie było znane. Ja uczęszczałem do zespołu szkół. W jednym budynku znajdowała się szkoła podstawowa, liceum i szkoła specjalna. Nie pamiętam, aby dochodziło do przypadków znęcania się starszej młodzieży licealnej nad uczniami z podstawówki.
Każdy miał swoje sympatie i antypatie. Z pewnymi osobami spędzało się czas, a z innymi unikało się kontaktu. Niemniej, kontakty te nie były oparte na strachu, przemocy, socjopatycznej więzi łączącej członków gangów, grup łobuzów.
Jako uczniowie w kontaktach z nauczycielami odnosiliśmy się do nich z poszanowaniem, nawet tych, których nie lubiliśmy i których krytykowaliśmy. W stosunku do sąsiadów byliśmy uczynni. Prośba dorosłego sąsiada, by coś przynieść ze sklepu czy kiosku nie była odczuwana jako pomiatanie, wysługiwanie się czy afront. Oczywiście, jako dzieci, czasami robiliśmy psikusy tym, których nie lubiliśmy. W mojej naszej klatce mieszkała starsza pani, która bardzo często lubiła nakrzyczeć na nas (na mnie i moich kolegów) przy niemal każdej nadarzającej się okazji. Tą okazją mogło być niemal wszystko, nawet huśtawka piszcząca z powodu nienależytej konserwacji. My w zamian wtykaliśmy zapałki do dzwonka od drzwi...
Wyrazem łagodności panujących stosunków był język. Używanie wulgaryzmów w obecności dorosłych czy koleżanek było niedopuszczalne i zdarzało się wyjątkowo, głównie przy okazji opowiadania kawałów.
Pomimo, że pochodziliśmy z różnych środowisk, to nikt z nas, nie odważył się i nawet nie myślał o tym, by zniszczyć cudzy samochód, pomazać farbą ścianę czy wreszcie uszkodzić pojazdy komunikacji. Szkody, które powstawały, były wynikiem bądź to bezmyślności, braku zdolności przewidywania swoich czynów, bądź były dziełem przypadku.
Nakreślony obraz drastycznie odbiega od tego, z czym mamy do czynienia dzisiaj. Nie sposób oddać słowami atmosfery tamtych czasów, gdyż brakuje punktu odniesienia w obecnej rzeczywistości, do którego współczesny młody człowiek mógłby nawiązać. Nawet spotkania religijne młodzieży nie są tym samym czym były dawniej.
To co najbardziej różni ówczesny okres od dzisiejszego, to poczucie bezpieczeństwa. Klatki schodowe były otwarte, a domofony były wyjątkową rzadkością. Podobnie było z wejściem do korytarza piwnicznego - nie było zamykane. W mieszkaniach za dnia nie zamykano się na zamek, a jeśli drzwi miały klamkę z drugiej strony, to dzieciaki bez problemów mogły wejść do domu bez posługiwania się dzwonkiem czy kluczem. Żadnego problemu od strony emocjonalnej nie stanowił powrót późnym wieczorem, po zapadnięciu zmierzchu. W okresie późnej jesieni, jeszcze gdy było ciemno, dzieci same szły do kościoła z lampionami. Młodzież wyjeżdżała autostopem czy pociągiem na wycieczki, na własne wakacje pod namiot. Jednym słowem, człowiek przebywał na ulicy bez strachu o swoje zdrowie czy życie.
Ten stan, choć dziś wydaje się niezwykle bajkowy, wynikał z faktu, że niezwykle rzadkim zjawiskiem były pobicia, napady rabunkowe, kradzieże. O morderstwach słyszano jedynie z radia i telewizji, np. z programu "997". W okresie mojego zamieszkiwania w bloku, a potem na osiedlu-blokowisku zdarzyło się dosłownie tylko kilka przypadków włamania do piwnicy (m.in mi), kradzieży wózka dziecięcego zostawionego na klatce schodowej czy wreszcie młodzieńczych bójek. Choć zdarzały się psikusy ze strony dzieci, to szanowano spokój sąsiadów, przestrzegano nocną ciszę. Po godzinie 22 nikt nie ważył się wiercić, tłuc młotkiem czy prowadzić inne głośne prace, ściszano nawet telewizory, radioodbiorniki i wszelki inny sprzęt audio. Rzeczą niespotykaną były ryki pijanej młodzieży wracającej w nocy z libacji, tak typowe dla współczesnych polskich miast. Wyrazem stosunków międzyludzkich był klimat panujący na obiektach sportowych, zwłaszcza na stadionach. Kibice przybywali na stadiony z całymi rodzinami, także z małymi dziećmi. Kibice oczywiście skandowali od czasu do czasu hasła przeciwko drużynie przeciwnej, np. kibice "Polonii Bytom" krzyczeli "Ruch, Ruch, chorzowskie psy!", lecz niespotykaną rzeczą były bandyckie burdy kibiców współzawodniczących drużyn.
Oczywiście przejawem głupoty byłoby pisanie, że ówczesny czas to raj, gdzie wszyscy się miłowali, byli sobie życzliwi. Tak jak i dziś, ludzie mieli swoje sympatie i antypatie, jednych lubili, innych nie lubili, a jeszcze innych nie cierpieli.
Okres PRLu widziany oczami dziecka nie jawi się jako czas, gdy UBecy dla zabawy na śniadanie rozstrzeliwali kilkuset idących do pracy robotników, a partyjni aparatczycy wysyłali dziennie czołgi by nimi rozjeżdżać demonstrantów. Nie był to czas głodu i wielkiego ucisku. Nie był to czas, gdy mury kościołów otaczały zasieki z drutu kolczastego z gniazdami karabinów maszynowych, a za ochrzczenie dziecka wysyłano do kamieniołomów. Nie był to czas, gdy religii uczyli bohaterscy katecheci w katakumbach. Nie burzono kościołów, nie równano z ziemią kaplic, nie wysadzano w powietrze przydrożnych figur świętych, za przeżegnanie się w miejscu publicznym nie wędrowało się do kamieniołomów na 10 lat bez prawa do przepustki i pisania listów. Młodzi aktywiści w czerwonych chustach nie węszyli po domach i nie rozstrzeliwano każdego u kogo nad drzwiami znaleziono krzyż. Księżom nie rekwirowano sutann, a zakonnicom bielizny. Ochrzczonym noworodkom nie tatuowano na pośladkach gwiazdy, sierpa i młota. Za tej "komuny" na jedną osobę nie należało się 30 dkg mięsa na miesiąc. Nie węszono ludziom po lodówkach i w łóżku. Nikt nie szedł do kryminału dlatego, że miał w domu więcej mięsa niż wynosił przydział na kartki.
Te twierdzenia z mojej strony nie są przejawem drwin z represji, które w pewnych okresach i w pewnym zakresie występowały. Obrazują one jedynie czym nie był PRL, a czym mógłby być. Obrazują one ogólne, choć fałszywe, wyobrażenia dzisiejszej młodzieży o tamtym okresie dziejów Polski.
PRL widziany oczami dziecka nie uwikłanego w polityczne rozgrywki to po prostu czas dzieciństwa i dorastania. To czas zabaw, nauki, radości, trosk, smutków, czas wytężonej pracy, ale i wypoczynku. Czas działalności naukowej, ale i aktywności religijnej. Czas, w których chowano bliskich, i czas gdy na świat przychodzili nowi bliscy. Czas propagandy, ale i czas smakowania kultury. Czas niedostatków w masie towarowej, ale i czas podróży, wycieczek, urlopów. Jednym słowem - kawał życia z jego wszystkimi urokami i trudami.
Data publikacji: 21.09.2004